Polacy w świecie vs koronawirus #23: Karolina i Przemek o sytuacji w kenijskim Diani Beach

O tym, jak wygląda codzienność w Kenii opowiadają Karolina i Przemek, których pandemia uwięziła w tym pięknym kraju afrykańskim nad Oceanem Indyjskim. To miała być trwająca sześć tygodni afrykańska przygoda, której scenariusz ostatecznie napisało życie w cieniu koronawirusa…

carola travels the world w kenii

Z Karoliną i Przemkiem znamy się wyłącznie wirtualnie. Śledzimy ich bloga i konto fejsbukowe, bardzo lubimy czytać relacje z ich przygód w różnych zakątkach świata. Tym, co nas przyciągnęło od samego początku, kiedy tylko trafiliśmy na Carola Travels The World, była bezpretensjonalność opisów, bez zbędnych ozdobników i napinania się na potrzeby mediów społecznościowych. Trudno ich po prostu nie polubić od pierwszego kliknięcia.

Dobro zawsze wraca

I kiedy skontaktowaliśmy się z Karoliną, by pozyskać materiały o pandemii w Kenii – okazało się, że intuicja nas nie myliła. Karolina i Przemek to cudowni i otwarci ludzie, których życie w podróży wypełniają nie tylko piękne krajobrazy, zaskakujące przygody, ale przede wszystkim spotkania z ludźmi, z którymi nasi rozmówcy potrafią natychmiast złapać wspólny język i pozyskać ich sympatię.

I nie ma się co dziwić – to ludzie, którzy żyją z wiarą, że dobro zawsze wraca i nie oszczędzają na uśmiechach, życzliwych gestach i bezinteresownej pomocy. Tak też stało się w trakcie przygotowywania materiału o obecnej sytuacji w Kenii. Kiedy Przemek miał poważny problem okulistyczny – trafili na wyjątkową lekarkę i kiedy podzielili się swoimi przeżyciami, opisali spotkanych ludzi borykających się z trudną codziennością – otrzymali niesamowite wsparcie od często zupełnie nieznanych osób. Środki finansowe, które do nich docierają – rozdysponowują wśród ludzi naprawdę potrzebujących wsparcia. Jeśli jesteście ciekawi, a być może ktoś z Was chciałby dołożyć cegiełkę do tej bardzo spontanicznej i jeszcze bardziej szlachetnej akcji – koniecznie zajrzyjcie na ich fanpage.

koronawirus kenia

Podróże i marzenia 

Ale po kolei. Skąd nasi rozmówcy wzięli się w Kenii i jak do tego doszło, że ich kwarantanna trwa już ponad dwa miesiące w tym afrykańskim zakątku? Otóż Karolina Ropolewska-Perek od dziesięciu lat spełnia swoje życiowe marzenie, jakim są podróże, o których mówi: „zaplanowane i stworzone od początku do końca przez nas, na własną rękę”. Dotychczas blogerce udało się odwiedzić 47 krajów na 6 kontynentach, ale jak zaznacza: „to dopiero początek”.

Fanpage Carola Travels The World istnieje od czterech lat – powstał przed wyjazdem do wymarzonej Australii. Niewinny, prywatny projekt stopniowo się rozrastał. Blog autorka zaczęła prowadzić rok temu, ulegając namowom i zachętom czytelników na facebooku. I słusznie, bowiem Karolina słowami potrafi odmalowywać nie tylko odwiedzane miejsca, ale też ich niezwykłą atmosferę.

Podróżowanie wpisane jest w życie moich rozmówców, którzy nieustannie podążają za swoimi marzeniami. I jednym z nich od dawna była Afryka. Jak wyjaśnia Karolina, aby spełnić sen o odwiedzeniu tego kontynentu, wcześniej zdecydowała się na wyjazd do pracy w UK. Dodaje przy tym: „Ta praca daje mi mnóstwo swobody i wolnego czasu, a w związku z tym – mogę decydować, kiedy jadę i na jak długo. W przypadku podróży to bardzo dobry układ”.

Powitanie z Afryką

Karolina wraz ze swoim mężem Przemkiem swoje afrykańskie marzenie zaczęli spełniać 26 lutego. Projekt wyprawy został dopięty na ostatni guzik. Karolina wspomina: „Nasza podróż miała być okazją do spotkania z gorylami górskimi w Bwindi, zakładała selfdrive safari w Nakuru w Kenii. Długo układałam plan podróży, załatwiałam wymagane pozwolenia na trekking w Bwindi, robiłam rezerwacje”. Wyprawa miała trwać sześć tygodni i projekt zakładał odwiedzenie wielu miejsc, by chłonąć różnorodność afrykańskiego kontynentu. Tymczasem – rzeczywistość napisała dla naszych rozmówców zupełnie inny scenariusz.

kenia bwindi

Najpierw odwiedzili Rwandę i Ugandę. Blogerka relacjonuje: „Afryka i jej mieszkańcy byli dla nas bardzo łaskawi. Plan działał. Wszędzie udawało nam się dotrzeć na czas lokalnymi środkami transportu, budząc przy tym zdziwienie i sympatię lokalnej ludności, bo mzungu – czyli biały człowiek – zazwyczaj podróżuje inaczej: wygodnym samochodem z kierowcą, przejeżdżając w parę dni najbardziej popularne miejsca”. O tym, że nasi rozmówcy do tej kategorii turystów się nie zaliczają – nie trzeba przekonywać.

Karolina dalej opowiada: „Naszym głównym celem podróży był Park Wulkanów w Rwandzie i Bwindi w Ugandzie. Trekking w pierwszym z wymienionych parków był najtrudniejszy, ale wiele dla mnie znaczył, bo szliśmy do miejsca, gdzie spoczywa Dian Fossey – badaczka goryli, która tu pracowała i straciła życie z rąk kłusowników. Później bez problemu przekroczyliśmy granicę w Cyanika, dostaliśmy się nad jezioro Bunyonyi i łodzią dotarliśmy na brzeg, gdzie czekał na nas kierowca, który zabrał nas do Rubuguri na obrzeżach Bwindi. Pobyt w campie i trekking w Nieprzeniknionym Lesie Bwindi będziemy wspominać do końca życia. Następnym etapem podróży był park Queen Elisabeth. Wyruszając stamtąd w dalszą drogę wiedzieliśmy już, że musimy skrócić pobyt w Kampali, żeby dostać się do granicy z Kenią”.

kenia trekking

Widmo pandemii

Docierały mgliste informacje, że Kenia zamknie granice. Nic pewnego, mnóstwo szumu informacyjnego, sprzeczne doniesienia – jak wszędzie na świecie w tamtym momencie. Karolina z Przemkiem 17 marca dotarli do Kenii. „Karkołomna to była jazda, bo po drodze zepsuł się autobus i do Kampali dotarliśmy w środku nocy, a rano szukaliśmy już autobusu do Nairobi – opowiada Karolina. – Nie było to takie proste, bo większość miejsc była już wykupiona, ale w końcu znaleźliśmy jeden z ostatnich autobusów jadących w tym kierunku. Granicę przekroczyliśmy bez problemu i rano byliśmy w pustym hotelu na obrzeżach Nairobi. W sumie większą część podróży byliśmy w hotelach i campach sami. Kończył się sezon, a być może sytuacja z wirusem miała tu też znaczenie?”

W tamtym momencie sytuacja w Europie była już bardzo napięta. Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła stan pandemii, a wprowadzane restrykcje wraz z rosnącymi statystykami zachorowań i ofiar koronawirusa dowodziły powagi zagrożenia.

Plany do poprawki

Karolina i Przemek nie tak planowali i wyobrażali sobie przemierzanie Czarnego Lądu. Coraz bardziej niepokojące informacje napływały do naszych rozmówców, którzy zdali sobie sprawę, że trasę trzeba będzie modyfikować, a szczegółowo obmyślony plan powoli staje się materiałem archiwalnym.

Nie wszystko jednak było spisane na straty, kilka punktów udało się zrealizować. Nasi rozmówcy wspominają: „W Nairobi mieliśmy plan odwiedzić Sheldrick Orphanage, gdzie czekało nas spotkanie z adoptowanym słoniem. Gdyby nie adopcja – nie mielibyśmy tej możliwości, bo sierociniec zamknięto dla wizyt publicznych i realizowano jedynie wcześniej umówione wizyty adopcyjnych rodziców. – Tutaj uzupełnia informacje: – Adopcja Sattao była moim prezentem na 40-te urodziny. Umawiałam ją w styczniu, gdy nikt jeszcze nie przypuszczał, jak sytuacja na świecie się rozwinie. Podczas tej wizyty byliśmy znowu sami – otoczeni stadem słoniątek. Udało nam się zrealizować plan safari wynajętym samochodem. Trwało to kilka dni i w tym czasie odwiedziliśmy opuszczone przez turystów miejsca, takie jak Naivasha i Nakuru”.

kenia adopcja słoni

W stronę Diani Beach

I to były ostatnie afrykańskie chwile, gdy z misternie zaplanowanej listy działań można było odhaczać niektóre punkty. Co działo się później? „Po powrocie do Nairobi szukaliśmy autobusu na wybrzeże – wspomina Karolina. – Znowu w pośpiechu, bo mieliśmy jechać pociągiem, ale z powodu wirusa zostały odwołane. To był ostatni wieczór, gdy jeździły nocne autobusy. Udało nam się kupić bilety i dotrzeć do Mombasy w środku nocy, a potem złapać tuk tuka, który zabrał nas do Shambani Cottages w Diani”.

Karolina tłumaczy decyzję wyjazdu z Mombasy: „Nie chcieliśmy utknąć w mieście, więc postanowiliśmy dotrzeć na wybrzeże i w razie czego czekać w takim miejscu”. I w ten sposób razem z Przemkiem dotarli do kenijskiego Diani Beach. Na wstępie zwięźle charakteryzuje lokację: „W szczycie sezonu to miejsce tętni życiem. Do licznych resortów na samym brzegu oceanu przybywają tysiące turystów. Broniliśmy się przed przyjazdem do Diani Beach, bo zazwyczaj omijamy tak popularne spoty. Tym razem mój mąż chciał nurkować, więc nie było sensu komplikować sobie życia. W tym czasie miałam już umowę z właścicielem, który pozwolił nam zatrzymać się w luksusowym domu – dużo lepszym niż ten, który wcześniej rezerwowaliśmy. Wybraliśmy dom na nieco dłuższy pobyt”.

kenia safari

„Namiastka domu z dala od domu”

Plan zakładał, że spędzą w tym miejscu tydzień, tymczasem – kiedy rozmawiam z Karoliną 17 maja – mija drugi miesiąc ich pobytu w Diani Beach. Blogerka dodaje: „Wtedy nie przypuszczałam, że przyjdzie nam tu spędzić tyle czasu i to miejsce stanie się namiastką domu z dala od domu”. Nikt nie potrafi precyzyjnie określić, kiedy będą mogli ruszyć dalej. Nie tracąca optymizmu Karolina dostrzega w obecnej sytuacji dobre strony. Mówi: „Tu jest plaża, mili ludzie i więcej swobody niż w mieście”.

Jak przebiegał pobyt w tym miejscu, które niespodziewanie stało się domem Karoliny i Przemka? Pytamy o pierwsze dni w Diani Beach. „Wykorzystaliśmy ten czas, by odwiedzić Tsavo East – kolejnym wypożyczonym samochodem. Tym razem mówiono nam, że turystów nie było tu od trzech dni. W parku byliśmy sami, zdani tylko na siebie, ale wrażenia są niezapomniane”.

Kenijskie restrykcje

Jesteśmy ciekawi, jak w Kenii reagowano na sytuację wywołaną epidemią. Na początku Karolina wymienia wprowadzone restrykcje i opowiada o podjętych środkach ostrożności.

„Te zmiany zachodziły tu stopniowo. Na początku wprowadzono nakaz zachowania dystansu i dezynfekowanie rąk w sklepach. Później pojawiły się ograniczenia w transporcie w nocy, zanim zamknięto niektóre hrabstwa i w ogóle zakazano do nich wjazdu i wyjazdu. Już trzeci raz przedłużono zamknięcie kraju i hrabstw. Wprowadzono także godzinę policyjną od 19-tej do 5-tej rano. Jest też nakaz noszenia maseczek w sklepach i na ulicach”.

koronawirus kenia

Czy Kenijczycy wierzą w koronawirusa?

Interesują nas reakcje mieszkańców Kenii na to, jak zmieniła się ich codzienność na skutek epidemii. Jakie panują nastroje wśród Kenijczyków? Co w ogóle mówi się o pandemii w tym położonym na równiku kraju wschodniej Afryki? Nasi rozmówcy dzielą się swoimi spostrzeżeniami wyciągniętymi na podstawie kontaktów i rozmów z wieloma Kenijczykami.

Karolina zaczyna od stwierdzenia: „W koronawirusa tu mało kto wierzy – i za chwilę rozwija wypowiedź: – Ludzie mówią, że przywieźli ją turyści, więc jest tylko w dużych miastach. I faktem jest, że najwięcej przypadków było w Nairobi i Mombasie”.

Następnie tłumaczy specyfikę miejsca i jego mieszkańców, co jest bardzo istotne w kontekście rozmowy o epidemii: „Kenijczyków nie można zamknąć w domach i zakazać dystansu. To społeczność afrykańska, która żyje ze sobą blisko, z dnia na dzień, szczególnie jeśli chodzi o ludzi mniej majętnych. Maseczki noszą, żeby nie narazić się policji, ponieważ grożą za to kary lub więzienie, a tu policja nie prosi i nie tłumaczy – tylko używa pałek. Tak było w przypadku wprowadzenia godziny policyjnej w Mombasie, gdy ludzie czekali na prom. W sieci dostępny był film, ale nie jestem pewna, czy ktokolwiek spoza Kenii mógł go obejrzeć. – Dodaje: – Tu bardzo pilnują, żeby zachować dobrą reputację kraju w oczach Zachodu”.

Tęsknota za turystami

Nasi rozmówcy kreślą też obraz trudności gospodarczych, konsekwencji zamknięcia kraju na turystów i tego, jak bardzo determinuje to sytuację kenijskich rodzin. Zwracają uwagę: „Lokalna ludność tęskni za turystami. To dzięki nim mają pracę i środki do życia. W hotelach zarabiają mało, bo na poziomie 100 dolarów na miesiąc. Dzięki pracy w turystyce mogą liczyć na napiwki, co pozwala im przeżyć. Teraz hotele świecą pustkami, a restauracje są zamknięte. – Tutaj Karolina wtrąca: – Mimo że rząd zezwolił na ponowne otwarcie lokali gastronomicznych, to ograniczenia, które narzucił są tak duże, a potencjalnych klientów nie ma, więc wiele z restauracji po prostu nie otworzyło się ponownie”.

Puentuje: „Wszyscy cierpią z powodu zamknięcia kraju i liczą na to, że ta sytuacja szybko się skończy”.

epidemia koronawirusa w kenii

Zachody słońca i czerwone słonie

Na koniec pytamy Karolinę i Przemka o zmiany, jakie zaszły w ich życiu w związku z tym, iż planowana 6-tygodniowa afrykańska przygoda przybrała zupełnie inny obrót. „Nasze życie tutaj od początku wygląda jak wakacje – z tą różnicą, że od jakiegoś czasu musimy zakładać maseczki, wchodząc do sklepu. Po okolicy przemieszczamy się wynajętym motorem. Znaleźliśmy osobę, która wypożyczyła nam go za bardzo małe pieniądze – za taką samą sumę, jaką musielibyśmy zapłacić za jeden przejazd tuk tukiem, jadąc na zakupy. Nawet miejscowi się dziwią, że tak mało płacimy, ale my tu po prostu mamy szczęście do ludzi.

Wykorzystaliśmy czas przed zamknięciem hrabstw na wyjazd do Tsavo East, którego pierwotnie nie mieliśmy w planie podróży z braku czasu. W tej sytuacji postanowiliśmy jednak zobaczyć czerwone słonie, z których słynie to miejsce. To była świetna decyzja – wspomnienia na całe życie, bo tu nigdy nie zdarza się, żeby parki nie były pełne turystów. A my mieliśmy go całego dla siebie. Mamy bardzo blisko do plaży, więc często tam żegnamy kolejny dzień, podziwiając zachody słońca”.

Nieznany czas pożegnania z Afryką

Jak widać – Karolina i Przemek potrafią odnaleźć się w każdej sytuacji. Niezwykły dar przypatrywania się światu z życzliwością, dobrocią i ufnością – sprawia, że największe trudności traktują jak kolejne wyzwanie i przygodę, z której wyciągają to, co najlepsze. I nie inaczej jest w tej sytuacji, kiedy znaleźli się w uścisku Kenii, która ich tak serdecznie przyjęła i nie pozwala tak łatwo się ze sobą pożegnać.

karolina i przemek z bloga carola travels the world

Kiedy chcemy dowiedzieć się, jak wygląda perspektywa powrotu do Polski, Karolina informuje: „Aktualnie czekamy na nasz lot, przekładany z jednego terminu na kolejny tyle razy, że straciłam rachubę. Nie chcemy skorzystać z lotów oferowanych przez ambasadę, bo są strasznie drogie. Ceny oscylują w granicach od 6 do 7 tysięcy złotych za osobę. Lot do domu z Kenii się nie odbył, a najbliższy był z Zanzibaru. Nie wiem, czy ktoś zdołał tam dotrzeć na czas, bo Tanzania też zamknęła granicę i lot z Nairobi się nie odbył”.

Karolina podsumowuje ten czas w Diani Beach: „Cieszymy się, że jesteśmy tu we dwoje. Mamy okazję nadrobić czas, który spędziliśmy osobno, gdy wyjeżdżałam do pracy w Anglii. Ale Afryka była warta tych poświęceń. Marzyłam o niej od dziecka, a gdy w końcu tu dotarłam – ona nie chce mnie wypuścić ze swoich objęć. A ja pokochałam to miejsce, ludzi, przyrodę i myślę, że ciężko będzie nam się rozstać”.

 

*wszystkie zdjęcia należą do Karoliny oraz Przemka i są udostępnione za ich zgodą

Jeśli uważasz, że ten tekst może zainteresować Twoich znajomych - dmuchnij nam w żagle i udostępnij go dalej.

2 komentarze

    1. Dla nas to był zaszczyt i przyjemność móc trochę pobyć z Wami w Kenii za sprawą Waszych opowieści. Cieszymy się, że trochę Was poznaliśmy – na odległość, ale czujemy jakby te kilometry nie miały znaczenia. Życzymy Wam wszystkiego dobrego i do spotkania – w realu wolnym od pandemii!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *