Polacy w świecie vs koronawirus #17: Blanka o sytuacji w argentyńskim San Francisco

Po argentyńskim San Francisco w czasie pandemii oprowadza mieszkająca tam od ośmiu lat Blanka, która na co dzień prowadzi szkołę językową, w której jest też nauczycielką. Jak podchodzą do restrykcji pełni temperamentu Argentyńczycy? W jaki sposób pomaga się osobom pozbawionym środków do życia? Jak wygląda home office, gdy w domu jest mała rezolutna dziewczynka?

polacy w świecie vs koronawirus argentyna

Blanka Konieczna od pierwszej chwili wirtualnej znajomości wydaje mi się starą znajomą. Jest bezpośrednia, otwarta i życzliwa. Ujmuje mnie skromnością i serdecznością, zastrzegając na wstępie, że postara się odpowiedzieć najlepiej jak potrafi na pytania, ale też nie ma pewności, czy wyda mi się to interesujące.

Kiedy jednak zaczyna opowieść, jej obawy okazują się zupełnie bezpodstawne. Potrafi pięknie i porywająco opowiadać, odmalowywać słowami barwne pejzaże otaczającej ją rzeczywistości. Z tej narracji wyłania się obraz argentyńskiej miejscowości, w której moja rozmówczyni żyje na co dzień, a do której i ja na czas jej relacji z ciekawością się przenoszę. I czuję się jakbym siedziała tuż obok, zdobywając coraz więcej drobiazgowych informacji o życiu w ojczyźnie tanga, kraju Maradony, wśród południowoamerykańskich krajobrazów.

Szok kulturowy w Argentynie

Blanka od ośmiu lat mieszka w Argentynie, do której przeniosła swoje życie zaraz po ukończeniu studiów prawniczych. Wcześniej sześć lat spędziła w Niemczech i – jak sama przyznaje – przeprowadzka okazała się „szokiem kulturowym” wynikającym ze znalezienia się w zupełnie innym świecie.

Obecnie mieszka w San Francisco i tę informację już na początku rozmowy ze śmiechem uzupełnia: „ale nie tym słynnym, znanym na całym świecie”. Aby ugościć mnie w swoim mieście, bliżej je charakteryzuje: „To siedemdziesięciotysięczne miasto w prowincji Cordoba – i wtrąca dygresję: – Tutaj podawanie nazwy prowincji obok nazwy miasta jest bardzo popularne. Pewnie dlatego, że jest wiele miejscowości o takich samych lub zbliżonych nazwach, więc pomaga to je od siebie odróżnić”.

Kiedy pytam Blankę, jak wygląda jej najbliższe otoczenie, gdzie położony jest jej dom w San Francisco, odpowiada: „Mieszkam niedaleko centrum, choć nie wiem, czy mówiąc o małych miastach można to tak określać. W Argentynie często zamiast precyzować odległości w metrach używa się określenia, ile przecznic dzieli jeden punkt od drugiego. Zatem ja mieszkam około dwudziestu przecznic (czyli 2 km) od ścisłego centrum. Dla mnie jest to niewielka odległość, ale gdy komuś stąd mówię, że przyszłam do pracy pieszo – to patrzą na mnie z dziwną miną, bo przecież to daleko. Jak to mówią: wszystko jest względne”.

Belferskie zacięcie

Doceniam, że Blanka znalazła tyle czasu na rozmowę, tym bardziej, że obowiązków w czasie pandemii wcale jej nie ubyło. Poza tym, że priorytetem jest opieka nad jej małą uroczą córeczką, sporo czasu absorbuje też jej praca zawodowa. Moja rozmówczyni jest współwłaścicielką szkoły językowej – Instituto de Lengua Inglesa. Zajmuje się w niej wieloma sprawami, koordynując i planując nowe projekty, a także prowadząc zajęcia z uczniami. I chyba w tej pracy czuje się bardziej spełniona niż gdyby miała podążać ścieżką wyznaczoną przez ukończony kierunek studiów prawniczych. Kiedy podczas rozmowy porusza wątki szkolne – wyczuwa się jej pasję i oddanie sprawom nauczania.

argentyna koronawirus

Tajemniczy wirus z Chin

Kiedy pytam, co się zmieniło w jej argentyńskim San Francisco wraz z ogłoszeniem pandemii, Blanka bardzo szczegółowo przedstawia sytuację. Kiedy 7 lutego wraz ze swoją córeczką wylatywała z Polski do Argentyny, w ojczystym kraju sporo mówiło się o tajemniczym wirusie z Chin, natomiast gdy znalazła się znów w San Francisco – nie było niemal żadnych doniesień na ten temat. „Dopiero pod koniec lutego pojawiły się spekulacje, że wirus może także pojawić się w Argentynie – wspomina. – Życie toczyło się całkowicie normalnie. Moja trzylatka zaczęła rok szkolny (w Argentynie jego początek przypada na ostatni tydzień lutego i trwa do połowy grudnia). Chodziła jednak do szkoły tylko dwa tygodnie, ponieważ ogłoszono, że od 16 marca szkoły i inne instytucje edukacyjne, kluby sportowe (których jest tutaj mnóstwo) zostają zamknięte”.

Blanka przypomina sobie jednocześnie, że jeszcze przed oficjalnym zawieszeniem zajęć dydaktycznych, szkoły i instytucje „wyłapywały” ludzi, którzy w ostatnim czasie wrócili z wakacji z któregoś z regionów, który już został uznany za miejsce zagrożenia. Kontynuuje swoją opowieść: „Znam przypadki ludzi, którzy wrócili w wakacji, poszli może na dwa dni normalnie do pracy, a później, gdy robiło się coraz głośniej o zagrożeniu wirusem, kazano im iść do domu i się odizolować. Tak samo działo się z dziećmi w szkole. Te rodziny miały się poddać kwarantannie. O takich przypadkach można było usłyszeć w tygodniu przed ogłoszeniem zamknięcia szkół”.

Argentyńska kwarantanna

Oficjalna kwarantanna w Argentynie została ogłoszona 19 marca i weszła w życie następnego dnia. Blanka relacjonuje: „Wówczas wszystko zamarło: szkoły, instytucje itp. Ludzie pracujący w biurach zostali wysłani do swoich domów, by pracować zdalnie. Pracownicy mogli zabrać laptopy z pracy do domu i życie zaczęło się toczyć zupełnie inaczej. Zostały zamknięte fabryki. Stanęła produkcja wszystkiego poza przemysłem spożywczym i farmaceutycznym”.

Ta gwałtowna zmiana wywołała lawinową reakcję. Jak chyba wszędzie. Blanka wspomina: „W pierwszych dniach można było odczuć podenerwowanie ludzi. W moim mieście jest tylko jeden hipermarket i kilka mniejszych supermarketów, więc natychmiast wyrosły pod nimi ogromne kolejki. Ludzie wręcz napierali, by wejść do sklepów – mimo iż ze wszystkich źródeł dostawaliśmy wiadomości, że jedzenia nie zabraknie”. Nie powstrzymywało to jednak przed robieniem gigantycznych zapasów i napędzało dodatkowo panikę.

koronawirus w argentynie - puste ulice san francisco

Skrajności w podejściu do sytuacji

Jestem ciekawa, czy temperamentnym Argentyńczykom łatwo przyszło zaakceptowanie ograniczeń, których wymaga obecna sytuacja. Blanka przyznaje: „Nie wiem, czy można powiedzieć, że wszyscy ludzie dostosowali się do tych restrykcji, bo co jakiś czas można było usłyszeć o imprezach organizowanych w czasie kwarantanny. Wszystkie wesela i imprezy dla piętnastolatek (słynne tutaj quinceañeras) zostały odwołane, ale sama widziałam na Instagramie, że nastolatki spotykały się, by – zgodnie z tradycją – pomalować ulicę solenizantki. Powiedzmy sobie szczerze: zdjęcia pokazują, że nie ma tam zachowanych żadnych zasad dotyczących odległości pomiędzy ludźmi. Nie sądzę, by były podjęte jakieś środki względem tych osób”.

Podaje też inne przykłady: „Lekarz, który wrócił z Chile, a który nie poddał się od razu kwarantannie, został publicznie w mediach zlinczowany. Nawet czytałam, że zostały mu przedstawione zarzuty. A on nie wiedział, że był nosicielem wirusa. W Buenos Aires był przypadek, że mężczyzna wrócił z wakacji w Europie, wziął udział w większej imprezie rodzinnej i zaraził kilkanaście osób. W stosunku do niego także postawiono zarzuty”.

Izolacja i maseczki w San Francisco

Blanka opowiada o kolejnych tygodniach: „Na początku kwietnia wprowadzono pozwolenia na poruszanie się po mieście. Osoby, które je posiadają, mogą przemieszczać się ze względu na swoją pracę. O takie pozwolenie można się ubiegać na stronie rządowej, jednak przyznaje się je tylko pracownikom lub osobom samozatrudnionym w ściśle określonych branżach”. W związku z tym, iż moja rozmówczyni nie dysponuje takim zezwoleniem, nie powinna wcale opuszczać domu. Dla niej – nie jest to łatwe, ale dla małej córeczki przyzwyczajonej do aktywności na świeżym powietrzu – jeszcze trudniejsze. Konsekwencje złamania zakazu opuszczania domu mogą być jednak bolesne – jeżeli policja zatrzyma kogoś bez wspomnianego pozwolenia, mają m.in. prawo zarekwirować samochód.

Kiedy z nią rozmawiam 4 maja zauważa, że właśnie wprowadzono obowiązek noszenia maseczek z Buenos Aires i wielu innych argentyńskich miastach. W San Francisco mieszkańcy od dwóch tygodni muszą respektować ten nakaz, a za jego nieprzestrzeganie wyznaczono nakładanie kar finansowych. Dodaje: „Z tego co słyszałam naprawdę większość mieszkańców miasta przestrzega przepisów i ma maseczki. Rękawiczek nie trzeba używać, ale widziałam, że listonosz, który ostatnio przyniósł mi paczkę, miał je na dłoniach. Podobnie z pracownikiem rozwożącym jedzenie z lokalnej restauracji”.

Argentyńczycy a kwarantanna

Po wielu rozmowach z Polakami mieszkającymi w różnych zakątkach świata, wiem już, że ludzie reagowali na wprowadzenie obostrzeń w skrajny sposób. Część rygorystycznie podeszła do sytuacji i izolowała się w maksymalny sposób, eliminując kontakty z innymi i niemalże barykadując się w domu. Ale też część podchodziła do tematu z nonszalancją i lekceważyła zagrożenie.

Okazuje się, że z obserwacji Blanki wyłania się podobny obraz mieszkańców Argentyny. „W moim otoczeniu zaobserwowałam dwie postawy. Ludzi, którzy od razu się podporządkowali nakazom. Dezynfekowali wszystko, co przynosili ze sklepu. Nie wychodzili z domów, nie chcieli przyjmować paczek, które dostawali, nie zamawiali jedzenia itd. W drugiej grupie byli tacy, którzy jeździli do sklepów kilka razy, by robić zakupy dla siebie, ale także pod pretekstem zakupów dla  innych. Byle tylko wyjść z domu”. Blanka jeszcze uzupełnia: „Można to było zaobserwować zwłaszcza w tygodniu pomiędzy 16 a 20 marca. Wówczas zwiększył się ruch. Ludzie wyjeżdżali na coś à la wakacje i w niektórych miejscach kraju zapanował chaos. Prezydent nawoływał, by ludzie zostawali w domach, ale niewiele to dało – drogi były pełne. Wiele osób nie rozumiało, dlaczego nie można się spotykać z przyjaciółmi”.

argentyńskie san francisco w czasie pandemii

Gorący temperament i obowiązkowy chłód

Takie zachowanie doprowadzało też do zmian w relacjach między ludźmi – Blanka wspomina: „Sąsiedzi zaczynali patrzeć na siebie wilkiem i zgłaszać władzom przypadki, kiedy widzieli, że coś niepokojącego się działo. I ostatecznie – choć wiele osób podchodziło z lekceważeniem do nakazów – to zostawali w domach właśnie przez to, że jednak na ulicy inni patrzyli na taką osobę jak na przestępcę. – I dodaje: – Zwłaszcza, że jest to jednak małe miasto”.

Niesubordynację moja rozmówczyni stara się zrozumieć i wytłumaczyć. „Myślę, że dla Argentyńczyków takie zamknięcie jest bardzo trudne. Tutaj jednak żyje się od spotkania do spotkania. Słynne asados (spotkania przy grillu) odbywają się, gdy rozgrywany jest jakiś mecz, kiedy organizuje się jakieś uroczystości lub po prostu, gdy ludzie chcą kontaktu z innymi. Zwyczajem jest, że znajomi spotykają się co najmniej raz w tygodniu, a wiadomości na WhatsApp nie przestają przychodzić nigdy, gdy ma się swoją grupę z przyjaciółmi”.

Opustoszałe ulice

Izolacja w domach staje się coraz bardziej męcząca dla większości ludzi na świecie. I im dłużej trwa, tym trwalsze zostawia ślady. W aspekcie socjologicznym może nieść za sobą poważne konsekwencje w postaci choćby wzrastającej nieufności do innych czy poczucia obcości w miejscach, w których wcześniej czuliśmy się komfortowo.

Przykładem tego może być choćby doświadczenie Blanki: „Gdy wyszliśmy z domu (w naszym przypadku na zaplanowane szczepienie na grypę), to naprawdę czułam się dziwnie. Ulice były opustoszałe. Ci, którzy na nich się znajdowali, nie patrzyli na siebie wcale tak przyjaźnie jak to było wcześniej. Można było odczuć jakiś taki strach w powietrzu. – Po chwili dodaje: – Zdaję sobie sprawę, że jest wiele osób, które nie wyszły wcale w tym okresie, ale także wiem o spotkaniach towarzyskich, które się w tym czasie odbyły”.

Zaznacza przy tym, że w ostatnim czasie mniej osób skarży się na niedogodności kwarantanny, ponieważ – jak już wspomniała wcześniej – pracodawcy wydają pozwolenia na poruszanie się po mieście. Poza tym następuje złagodzenie restrykcji i coraz więcej sektorów gospodarki reaktywuje swoją działalność, tym samym aktywizując pracowników.

brak samochodów na ulicach argentyńskiego san francisco z powodu epidemii

Tragedie czterech ścian

Rozmawiając na temat zamknięcia w domach, pozbawienia możliwości nie tylko kontaktów z innymi ludźmi, ale też zarobkowania czy prowadzenia firm, Blanka podnosi bardzo ważny problem. „Argentyna to kraj bardzo podzielony. I może to źle zabrzmi, ale ja nawet rozumiem osoby, które czasem wychodzą. – Po chwili racjonalnie tu uzasadnia: – Po prostu dobrze jest mówić, by zostać w domu, mając go – tak jak większość z nas sobie go wyobraża. Jednak jest tu wiele osób, które po prostu żyją z dnia na dzień. Nie mają oszczędności i żadnego zabezpieczenia – tak jest w przypadku tych, którzy sprzątają domy ludzi bogatych, zajmują się ogrodnictwem czy także pracują na czarno w wielu sektorach. Dla nich to pozostanie w domu oznacza, że nie mają co włożyć do garnka”.

Wrażliwa i pełna empatii Blanka słusznie zauważa: „Czasem ciężko jest być z rodziną w naszych czterech ścianach i jak to mówią przemieszczać się pomiędzy pokojem a kuchnią lub salonem. A co jeśli ma się tylko ten jeden pokój i jest tam 6 osób? – pyta retorycznie, po czym dodaje: – Jest tu wiele osób właśnie w takich sytuacjach i to oni zwykle wychodzą, szukając jakiegoś zarobku lub niestety okazji, by coś ukraść”.

Pomoc w czasach pandemii

Te uwagi zwracają uwagę na trudne położenie ekonomiczne, w którym znalazło się wiele osób pozbawionych pracy, możliwości utrzymania rodzin, spłaty kredytów. Pytam, czy mogą oni liczyć na jakąś pomoc ze strony państwa. „Argentyński rząd wypuścił linie kredytów dla firm i ogłosił pomoc dla osób bez środków do życia – w tym takich, które nie mogą pracować na własną rękę lub właśnie byli zatrudnieni na czarno. – Dodaje jednak: – Kwota 10.000 peso, które mogą otrzymać, to nie jest jednak wielka pomoc, zwłaszcza jeśli ktoś wynajmuje mieszkanie.

Oczywiście jest to jakaś pomoc, ale dla kogoś, kto nie zarabia nic – to jest tylko tyle, by przeżyć. Z rozmów z wieloma znajomymi wynika, że nie jest to kwota wystarczająca na jedzenie – nawet jeśliby się przeznaczyło całość tylko na zakup jedzenia, nie mówiąc już o tym, jeśli faktycznie trzeba zapłacić czynsz”. Przedstawiając te fakty podkreśla także, że wskazana zapomoga nie obejmuje rodzin, w których jedna osoba nadal pracuje, a inna została pozbawiona zatrudnienia i nie zarabia w czasie kwarantanny.

Blanka dla ścisłości informuje jeszcze: „Wiele organizacji wydaje bolsones, czyli takie wielkie siatki z podstawowymi produktami żywieniowymi, co jest na pewno dużą pomocą dla wielu rodzin”.

Prognozy na przyszłość w kontekście epidemii nie są jednak zbyt optymistyczne, gdyż – jak podkreśla moja rozmówczyni – w Argentynie trwa jeszcze jesień, ale zbliża się zima. „Od kilku dni temperatura spadła i to drastycznie, z około 30 stopni na około 10, więc myślę, że problemy dopiero się zaczną, gdy nadejdzie zimno”.

Home office – wyzwaniem dla rodziców

Życie każdego na świecie dyktowane jest w ostatnich miesiącach prawami, które narzucił szalejący wirus. Pytam więc i Blankę, jak wpłynęło to na jej codzienność. „W moim życiu zmieniło się bardzo wiele. Jestem jedną z tych osób, których prawie nigdy nie ma w domu. Zawsze w biegu. Razem z moją córeczką codziennie przemierzałyśmy kilometry pieszo, a teraz… od ponad czterdziestu kilku dni siedzimy w domu”.

Opowiada o izolacji: „Pierwsze dwa tygodnie były dość trudne. Nagle zostaliśmy we trójkę w domu. Mój mąż pracował zdalnie, a ja musiałam przystosować swoją szkołę językową do systemu online, żeby można uczyć zdalnie. Wszystko się udało i tak właśnie pracujemy”. Z opowieści mojej rozmówczyni dowiaduję się, że ta zmiana przyniosła też zaskakujący efekt w edukacji córeczki Blanki. „Mała, słuchając pół dnia lekcji angielskiego, mimochodem zaczęła odpowiadać Thank you i pytać How are you? Jest zabawnie momentami. Jednak – jak wielu rodziców pracujących z domu, którzy na pewno wiedzą o czym mówię – wymaga to wielkiej cierpliwości, planowania i znalezienia zajęcia dla naszych pociech. Nie jest wcale takie proste. Home office na pewno ma swoje plusy, ale dla rodziców z małymi dziećmi jest to wyzwanie”.

epidemia koronawirusa w argentynie

Tęsknota za spacerami

Jak wyglądają przyziemne codzienne sprawy? Co argentyńskie restrykcje jeszcze zmieniły w rytmie dnia mojej rozmówczyni? „Zakupów nie robię, załatwia je mąż w drodze z pracy. – I dodaje ze śmiechem: – On rwie się do każdego wyjścia i nie rozumie, jak mogę być cały czas w domu. Ale cóż – jak takie są zasady i trzeba ich przestrzegać”.

Blanka dalej opowiada: „Z małą i tak nie moglibyśmy spacerować jak dawniej. Wprawdzie argentyński rząd ogłosił 26 kwietnia, że będzie można wychodzić jedną godzinę dziennie z dziećmi i miało to obowiązywać od poniedziałku. W tamten poniedziałek (27 kwietnia) rano miałyśmy z córeczką wielkie plany, by wyjść na spacer. Już byłyśmy ubrane do wyjścia, ale niestety zaczęło padać i nic z tego nie wyszło. A w południe władze w Cordobie ogłosiły, że jednak prowincja nie zezwala na te wyjścia, więc na planach się skończyło. – Kwituje to słowami: – Nadal siedzimy w domu i czekamy”.

Na koniec Blanka opowiada jeszcze o innych codziennych sprawach w czasach pandemii: „Mamy z córeczką już naszą rutynę: lekcje zdalne. Moje – jako nauczycielki, jak i jej – jako uczennicy. Dostajemy zadania do wykonania, a potem we własnym zakresie uczymy się. Układamy puzzle, bawimy się, śpiewamy piosenki. Poza tym – na pewno dużo więcej gotujemy, no i czekamy. Czekamy aż będziemy mogły wyjść na upragniony spacer i wrócić do normalności, choć pewnie będzie ona inna od poprzedniej”.

Czekanie na nową „normalność”

Blanka realistycznie podchodzi do sytuacji i dodaje: „Z tego, co słyszymy w mediach – mamy jeszcze przed sobą długą drogę. Lekcje w szkole, jak i w innych instytucjach mają być dopiero przywrócone w ostatnim etapie. Mówi się o sierpniu, a nawet wrześniu. Do 1 września nie ma przewidzianych żadnych lotów, więc nie będziemy mogli polecieć do Polski jak to mieliśmy w planach. To jest chyba to, co najbardziej mi ciąży w całej tej sytuacji. Zawsze mówiłam, że mieszkam w Argentynie, ale też zawsze mogę polecieć do domu w Polsce. Teraz, gdy nie mogę – napawa mnie to wielkim smutkiem”.

Blanka kończy rozmowę optymistycznym akcentem: „Jednak – jak to w życiu, a zwłaszcza z dzieckiem – nie ma czasu na smutki, trzeba spoglądać przed siebie. Patrzenie za siebie nic nie daje. Więc lepiej uśmiechnąć się i iść się bawić dalej”. 

 

*wszystkie zdjęcia należą do Blanki i są udostępnione za jej zgodą

Jeśli uważasz, że ten tekst może zainteresować Twoich znajomych - dmuchnij nam w żagle i udostępnij go dalej.

9 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *