W stronę niby-kraju

I kolejny poranek zainicjowany pakowaniem plecaków, by opuścić pełen „folkloru” hostel Retro i pożegnać się ostatecznie z Kiszyniowem. Bez większego żalu spoglądamy na plakaty i zdjęcia dekorujące ściany w przybytku, zostawiamy klucze, a potem na moment przysiadamy na ławeczce pod betonowym blokiem, w którym znajduje się hostel. Ze zdumieniem przyglądamy się zabudowanym bez ładu i składu balkonom wypełnionym różnymi gratami, przestrzenią, w którą lokatorzy ingerują wedle własnej fantazji i zgodnie ze swoim poczuciem piękna. A potem musimy zwolnić miejsce, gdyż już czatują na nie rezydentki – starsze panie, które chyba w swoim codziennym rytmie dnia mają obowiązkowy rytuał przesiadywania na ławeczce i komentowania rzeczywistości.

Ostatnie chwile w Kiszyniowie

Z Dominickiem umówiliśmy się na dworcu autobusowym po południu, mamy zatem jeszcze czas, by poszwendać się po stolicy Mołdawii. Pierwsze kroki kierujemy oczywiście do Andy’s Pizza, by przy porannej kawie dokonać przeglądu internetowej prasy i uzupełnić nasz dziennik podróży.

pierogi i gołąbki z restauracji la placinte w kiszyniowie

A potem ruszamy do rekomendowanej przez wczoraj poznanych Polaków restauracji – La Placinte. Entuzjastyczne opinie na temat potraw i cen w najmniejszym stopniu nie były przesadzone. Nas od pierwszej chwili urzeka też fajny wystrój utrzymany w lokalnym folklorze. Z dwujęzycznego menu w języku rumuńskim i rosyjskim niewiele wnioskujemy, ale zdajemy się na kilka fotek umieszczonych w folderze i zamawiamy solidną porcję pierożków colţunaşi cu cartofi (za 55 lejów mołdawskich, czyli jakieś 12 zł) i sarmale, które są odpowiednikiem naszych gołąbków, tyle że mięso z ryżem zawinięte jest w liście winogron (za porcję płacimy 65 lejów – ok. 14 zł). Wszystko zapijamy pysznym kompotem z owoców leśnych (fructe de pădure). Smakuje to pierwszorzędnie – żal będzie rozstać się z Mołdawią choćby z powodów gastronomicznych.

architektura stolicy mołdawii

Próba naciągania turystów

Zbliża się czas spotkania z Dominickiem, zatem pozwalając sobie na krótki oddech w kiszyniowskim parku zmierzamy w kierunku dworca. Ledwie wkraczamy na jego teren, uzyskujemy informacje, że za moment będzie odjeżdżał busik do Tyraspolu.

dwa autobusy na ulicach kiszyniowa ludzie na przystanku autobusowym w kiszyniowie

Szybko kupujemy bilety (koszt przejazdu to 55 lejów, więc jakieś 12 zł) i zmierzamy w stronę pojazdu. Bus jest już niemal maksymalnie wypełniony pasażerami, a nerwowy kierowca bierze od nas bilety i wskazuje bagażnik, do którego mamy wrzucić plecaki. Wszystko w atmosferze pośpiechu i chaosu, choć zostało jeszcze kilkanaście minut do godziny odjazdu.

Podczas wrzucania plecaków dochodzi do nieprzyjemnej sytuacji. Kiedy próbujemy zamknąć drzwi busa, okazuje się, że klamka jest urwana, co uniemożliwia zamknięcie pojazdu. Kierowca w tym momencie zaczyna coś wykrzykiwać – wyłapujemy mnóstwo przekleństw i oskarżeń pod naszym adresem. Próbujemy wytłumaczyć, że klamka była urwana wcześniej i nie mamy z tym nic wspólnego. Choleryczny typek w jakiś prowizoryczny sposób blokuje drzwi, z wściekłością każe nam zajmować miejsca i cały czas powtarza, że musimy zapłacić za uszkodzenie pojazdu. W busie szukamy wolnych miejsc i pech nas nie opuszcza. Wszyscy musimy się rozdzielić, przy czym Przemowi trafia się ostatnia lokalizacja – obok porywczego kierowcy. Śledzimy drogę i kontrolujemy przebieg wypadków.

blok mieszkalny i mężczyzna z brodą siedzący na ławce

restauracja w stolicy mołdawii

Niby-granica, niby-wizy, niby-państwo…

Kiedy zbliżamy się do granicy z samozwańczym państwem – Naddniestrzem przyglądamy się czołgowi i uzbrojonemu wojsku kontrolującemu przybywających na teren kraju turystów. Na samej granicy musimy stawić się w punkcie kontrolnym, by przejść proces rejestracji. Pierwsze, co rzuca się w oczy, gdy wchodzimy do budki kontrolnej, to listy ze zdjęciami osób poszukiwanych przez władze. Mrocznie i poważnie. Z powagą okazujemy paszporty i odpowiadamy na pytania wojska, informując jak długo i gdzie się zatrzymamy w Tyraspolu. Należy wskazać dokładny adres hostelu, w którym się zatrzymamy i dopiero wówczas otrzymujemy niby-wizę. Ta przypomina bardziej paragon zakupów ze sklepu. Tu jednak jest traktowana jak dokument upoważniający do 3-dniowego pobytu na terenie niby-państwa. Można też poprosić o dłuższy pobyt lub przedłużyć go, już będąc na terenie Naddniestrza.

stary samochód na ulicach mołdawii

Nieuczciwe praktyki kierowcy

Dalsza droga upływa w napięciu – nie wiemy, czego spodziewać się po miejscu tak pilnie strzeżonym przez uzbrojonych żołnierzy, których co chwilę dostrzegamy na ulicach. Bus odtąd często zatrzymuje się, by zabrać stojących przy drodze ludzi i jednocześnie wypuszczać pasażerów jadących z Kiszyniowa. Coraz bardziej się przerzedza i w końcu w busiku zostaje tylko nasza trójka.

Kiedy w końcu docieramy do Tyraspolu i przystanku końcowego, z ulgą go opuszczamy i zmierzamy w stronę bagażnika, by odebrać swoje plecaki. Kierowca ociąga się z ich wydaniem i informuje, że musimy teraz zapłacić za urwaną klamkę. Wyraźnie chce nas naciągnąć na kasę – zastanawiamy się, ilu turystów przed nami już w ten sposób oszukał. A zatem zdecydowanie chwytamy nasze bagaże i z naciskiem powtarzamy, że „u nas niet diengów”. Wówczas kierowca pokornieje i próbuje nas zachęcić do tego, byśmy skorzystali z okazji podwiezienia nas do hostelu. Po prostu chce zarobić i o to w całej aferze z klamką chodziło. Dziękujemy, żegnamy się i idziemy przed siebie ulicą Lenina.

toast wznoszony przez 3 osoby w tyraspolu

Ulicą Lenina do hostelu „jak w domu”

Prosto do hostelu o intrygującej nazwie „Like home”. Otwarci na nową przygodę i ciekawi, czego można się spodziewać po tak pilnie strzeżonym przez mijane na ulicach wojsko miejscu. A zatem – witaj naddniestrzańska przygodo!

Gdy docieramy na miejsce, witają nas przemili gospodarze: Evgenia i Vlad oraz ich kilkuletni synowie, którzy świetnie radzą sobie z językiem angielskim i okazują się niezwykle kontaktowi. Od razu też rozumiemy, że nazwa hostelu jest jak najbardziej uzasadniona. Właściciele stwarzają atmosferę, dzięki której każdy tu może poczuć się naprawdę jak w domu. Otrzymujemy łóżka w ogromnym pomieszczeniu, w którym mieści się 12 miejsc noclegowych. W związku z tym, iż tej nocy jesteśmy jedynymi gośćmi w tej części hostelu cała przestrzeń należy do nas. W kuchni witają nas rekwizyty z portretami Lenina, służące jako dekoracja maski gazowe i pokaźna biblioteczka z księgozbiorem przypominającym czasy dominacji ZSRR.

Wielki Brat patrzy! Sam Vladimir!

Evgenia proponuje domową kolację i zaprasza nas na posiłek wzbogacony przynoszonymi przez Vlada trunkami, którymi hojnie nas częstuje. Szybko się integrujemy i spędzamy w towarzystwie gospodarzy niesamowity wieczór. Evgenia i Vlad chętnie opowiadają o swoim kraju, o codziennym życiu w samozwańczej republice rządzącej się swoimi prawami. Vlad bacznie sprawdza stan trunków w kieliszkach i dba o to, by nie pozostawały puste. Pijemy przede wszystkim pyszny koniak, który „wchodzi jak woda”, ale po kilku głębszych wiemy, że jednak ma moc.

kobieta w wojskowej czapce na tle ściany z podobizna vladimira putina tyraspol

Ale nie tylko Vlad i Evgenia czuwają nad imprezą. Ze ściany przygląda nam się sam Vladimir Putin, który otoczony jest w tym państwie ogromnym szacunkiem i poważaniem. W trakcie zakrapianej imprezy pojawiają się też niebanalne akcenty – wojskowe nakrycia głowy, których nie omieszkaliśmy wykorzystać do sesji zdjęciowej

Właściciele hostelu proponują też wycieczkę samochodową kolejnego dnia, dzięki której uda nam się poznać skrawek Naddniestrza. W znakomitych nastrojach kończymy imprezę po 3 w nocy. Podekscytowani perspektywą wycieczki z sympatycznymi przewodnikami – mieszkańcami Tyraspola, idziemy do pokoju, by spędzić pierwszą noc w niby-kraju.

Jeśli uważasz, że ten tekst może zainteresować Twoich znajomych - dmuchnij nam w żagle i udostępnij go dalej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *