Opuszczamy Plovdiv – trzykrotnie przedłużaliśmy planowany pobyt. Czas ruszać dalej, by poznać Bułgarię. Wieczorem zdecydowaliśmy, że ruszymy w kierunku Zatoki Burgaskiej, do Burgas. Pociąg mamy o 17, więc zostało nam jeszcze trochę czasu na pożegnanie z Plovdiv.
Pożegnanie z Plovdiv
Po śniadaniu w lokalnym barze, do którego zaglądaliśmy każdego dnia, idziemy znowu na Kapanę. Tym razem w godzinach południowych dzielnica jest raczej pusta. Część kafejek jeszcze zamknięta, na ulicach na próżno wypatrywać jakiś grajków. Nikt nie wchodzi w obiektyw, ze spokojem możemy teraz uwiecznić efekty pracy graficiarzy.
Powoli wracamy do hostelu. Pakujemy plecaki i zmierzamy w stronę dworca. Mijamy pomnik Aleksandra Nikołowa – bułgarskiego muzyka, a potem podążamy ulicą księcia Aleksandra i żegnamy się z plotkarzem Milo.
Pociąg do Burgas
O 17 wyjeżdżamy z Plovdiv. Podróż trwa pięć godzin. Początkowo w przedziale mamy za towarzysza młodego chłopaka, który całą drogę spędza ze słuchawkami na uszach. Na jednej ze stacji wsiada uśmiechnięty, niezwykle chudziutki starszy pan w słomkowym kapeluszu, który próbuje zagaić rozmowę po bułgarsku.
W czasie drogi zza szyby przyglądamy się dość monotonnemu krajobrazowi. W pewnym momencie dostrzegamy dość nietypową zabudowę. Jak to określić? Szałasy, pawilony, budy czy domy? To cygańska wioska oddalona o jakieś 15 km od Sliven – najbardziej rozpoznawalnej miejscowości na terenie Bułgarii zamieszkanej przez Romów wznoszących quasi-domy po prostu z tego, co zdołali znaleźć. Widzieliśmy podobne miejsce wcześniej na terenie Macedonii, gdy jechaliśmy z Ochrydu do Skopje. Wówczas naszą uwagę przykuły nie tylko zabudowania, ale też nienaturalnej wielkości, monstrualne psy, które wałęsały się między stosami śmieci.
Burgas nocą
Niewiele po 22 jesteśmy na miejscu. Ledwie co wysiedliśmy z pociągu, przyjaźnie zagaja dwóch facetów. Pytają, skąd przyjechaliśmy, a kiedy dowiadują się o trasie bałkańskiej, chcą poznać wrażenia z miejsc, które odwiedziliśmy. Chwilę rozmawiamy. Wskazują też centrum Burgas, którego szukamy, by wypić kawę i coś wszamać. Aaa, no i trzeba znaleźć nocleg.
Klucze do hostelu mamy odebrać w jakimś hotelu (potem się okaże, że wiele ofert noclegowych jest zmonopolizowanych przez ten hotel), ale w związku z tym, że sezon się kończy, w hotelu są wolne pokoje i kobieta z recepcji pyta, czy nie będzie nam przeszkadzać, jeśli zamiast jakiegoś hostelu na peryferiach, zostaniemy zakwaterowani w tutejszym hotelu w centrum (za te same pieniądze). No ba! Bierzemy i po zrzuceniu plecaków idziemy jeszcze do centrum, by o północy znaleźć coś do jedzenia.
Śniadanie z burgaskiej piekarni
Pobudka o 11. Znów się pakujemy, zarzucamy plecaki i ruszamy na rekonesans. Nie zapadła jeszcze decyzja, co dalej. Musimy się rozejrzeć i określić, czy w Burgas zostaniemy dłużej czy też wieczorem śmigamy dalej.
Podążając w kierunku ulicy Aleksandrowskiej, znajdujemy fajną małą piekarnię. Wchodzimy do środka, zajmujemy jedyny stolik i opychamy się ogromnymi sirene (ciastem filo wypełnionym serem), zapijając je ajranem (napojem na bazie jogurtu i wody pochodzenia tureckiego). Mimo kolejki klientów ustawiających się przed piekarnią, właściciel znajduje czas, by z nami pogadać. Opowiada o interesujących miejscach w okolicy Burgas, a na wiadomość, że jesteśmy Polakami, przywołuje rozmaite wydarzenia z naszej historii i nazwiska osób z nią związanych. O dziwo tym razem nie pojawia się nazwisko Lewandowskiego. Zamiast niego piekarz wymienia m.in. Wojciecha Jaruzelskiego, dodając, że te okolice cieszyły się niegdyś dużą popularnością partyjnych notabli.
Burgas bez planu
Kolejne godziny wypełniamy wałęsaniem się po centrum Burgas. Na deptaku przystajemy przy ogromnym kompasie na płytkach chodnika. Potem w oko wpadają nam liczne akcenty marynistyczne, przypominające o nadmorskim charakterze Burgas. Schodzimy z głównego deptaku, by rzucić okiem na prawosławną katedrę św. Cyryla i Metodego oraz cerkiew ormiańską. Na placu znajduje się też ogromna szkoła, której patronują Cyryl i Metody. Przyglądamy się budynkowi, nie zdając sobie sprawy, że wkrótce w zupełnie innym miejscu poznamy nauczycielkę tutaj pracującą.
W godzinach popołudniowych decydujemy, że zostaniemy w Burgas jeszcze jedną noc, więc próbujemy znaleźć jakiś hostel. Gdziekolwiek jednak wchodzimy, okazuje się, że jest już komplet. Ostatecznie wracamy do hotelu, w którym spędziliśmy ostatnią noc i okazuje się, że możemy dostać ten sam pokój. No to zostawiamy plecaki i nie tracimy czasu.
Relaks w Parku Nadmorskim
Ruszamy ponownie do piekarni towarzyskiego właściciela. Kiedy jednak się zjawiamy na miejscu, punkt jest właśnie zamykany. Facet nas pamięta i ofiarowuje torbę z wypiekami. Znajdujemy tam nadziewane ciasta drożdżowe – kozunak oraz sirene i chałkę. Robimy małe zakupy w pobliskim markecie i decydujemy na piknik w Parku Nadmorskim.
Ogromną powierzchnię parku położonego na wzgórzu obok wybrzeża morskiego wypełniają malownicze alejki pełne kwiatów i drzew. Aleje i place dekorują też liczne rzeźby i pomniki, co parę kroków stoją ławeczki.
Bez problemu trafiamy w parku na pomnik Adama Mickiewicza, który spędził w tym mieście trochę czasu w ostatnim okresie swego życia.
Muzyka, którą słyszymy z oddali przyciąga nas do amfiteatru. Trwa właśnie koncert orkiestry dętej, więc przysiadamy na moment, wsłuchując się w „New York, New York” Franka Sinatry.
Park Nadmorski jest ogromny – staramy się przemierzyć choć jego fragmenty. Znajdujące się nieopodal trzy jeziora Atanasowskie, Mandreńskie i Burgaskie w pewnym stopniu skracają nasz spacer, a to za sprawą coraz bardziej uciążliwych komarów. Zapada wieczór. Robi się coraz ciemniej, więc wracamy w tempie dyktowanym przez kolejne ataki natrętnych insektów.
W drodze zapada decyzja co do następnego dnia – będziemy próbowali wydostać się stopem z Burgas. Kierunek? Przed siebie.