Po nocy obfitującej w nowe znajomości i nieznajome trunki wstajemy z małym bólem głowy i dużym apetytem na kolejne wrażenia w Kiszyniowie. Pakujemy plecaki, bo kolejną noc przyjdzie nam spędzić w innym miejscu. Teraz jednak zrzucamy je w recepcji i korzystając z uprzejmości właściciela hostelu czekamy na transport do winnicy Cricova oddalonej od Kiszyniowa o ok. 15 km.
Winnica Cricova – wspólna eskapada
Tam udajemy się dwoma taksówkami – do pierwszej wskakuje organizator wyprawy do winiarni Skander wraz z dwoma podróżującymi chłopakami z Kanady i Stanów Zjednoczonych. My ruszamy drugim samochodem i zmierzamy w stronę jednej z największych winnic na świecie, założonej w opuszczonej kopalni wapienia.
Na miejscu spotykamy się już przy kasie z resztą kompanów. A kiedy stoimy w kolejce i rozmawiamy ze sobą po polsku – zagaja nas młody chłopak w motocyklowym kombinezonie, który pochodzi z Lublina. Krótko streszcza swoją samotną wędrówkę na dwóch kółkach po Bałkanach. Potem całą ekipą wsiadamy do elektrycznej kolejki, którą ruszamy do mieszczącej się 100 metrów pod ziemią winiarni, w której witają nas drewniane beczki i stalowe tanki o pojemności 250 tysięcy litrów.
Skarby winiarni
Zaczynamy zwiedzanie winiarni. Składa się na nią 120 km korytarzy wypełnionych nie tylko ogromnymi beczkami o średnicy 3 metrów, ale też kolekcjonerskimi butelkami należącymi m.in. do wielu znanych polityków i ludzi mediów. Tu, korzystając z idealnych warunków dla win (temperatura 12-14°C) przechowuje się butelki należące do Hermanna Göringa, Angeli Merkel, Vladimira Putina, a nawet Donalda Tuska.
Przemierzamy kolejne pomieszczenia, obserwując proces produkcji i leżakowania trunków. To nie tylko fabryka znakomitych win, ale też miejsce spotkań rozmaitych polityków i dyplomatów, dla których przygotowano specjalne sale, m.in. Prezydencką, Morską nawiązującą do istniejącego 12 mln lat temu Morza Sarmackiego, Europejską z witrażami prezentującymi winorośl podczas czterech pór roku czy Salę z kominkiem gotową na przyjęcie biznesowych gości.
Przewodnik w trakcie przemieszczania się korytarzami wypełnionymi ponad 2 milionami butelek opowiada o rozmaitych gościach winnicy. Sypie anegdotami na temat przyjęć organizowanych w podziemiach. Na ścianach widnieją zdjęcia odwiedzających Cricovą. Zauważamy m.in. szachmistrza Anatolija Karpowa, byłego szefa FIFY Josepha Blattera, amerykańskiego sekretarza stanu Johna Kerry’ego, kosmonautę Jurija Gagarina. Dostrzegamy też prezydentów Austrii, Litwy, Armenii, Estonii, Czech, Turcji, Gruzji, Azerbejdżanu czy też polityków z rodzimego podwórka: Jerzego Buzka i Bronisława Komorowskiego.
Winnica Cricova i jej końcowa atrakcja
Miejsce naprawdę wywiera wrażenie, a wisienką na torcie podczas wizyty jest degustacja win, która odbywa się w przepięknej Sali Morskiej. W międzynarodowym towarzystwie próbujemy czterech win i delektujemy się przygotowanymi specjałami mołdawskiej kuchni.
Żegnając się z winnicą nie możemy oczywiście ominąć sklepu, w którym zaopatrujemy się w odpowiednie ilości trunków. Ceny w stosunku do jakości win są tu naprawdę niewysokie. Czekając na taksówki, które zawiozą nas z powrotem do Kiszyniowa, razem z ekipą otwieramy 2 butelki win musujących. Międzynarodowe toasty podnoszone w plastikowych kubeczkach i zabawne przemowy Skandera wprawiają wszystkich w znakomity nastrój.
Na temat winnicy napisaliśmy też odrębny artykuł – Mołdawska Cricova, gdzie wina Tuska się chowa – w którym zgłębiliśmy nieco jej historię, podaliśmy kilka ciekawostek usłyszanych od przewodnika i dodatkowe zdjęcia z wnętrza sal reprezentacyjnych.
Gdzie są studzienki?
W drodze powrotnej ucinamy sobie pogawędkę z młodym taksówkarzem na temat życia w Mołdawii. Chłopak bez ogródek na wstępie informuje, że od pewnego czasu stara się o dokumenty, dzięki którym będzie mógł wyjechać do Kanady albo Niemiec. A zatem nie jest chyba zbyt kolorowo.
Wracamy do hostelu Ionica odebrać plecaki, z którymi trzeba będzie się udać do kolejnego – już trzeciego w Kiszyniowie – lokum. Zaczyna jednak niemiłosiernie lać, więc decydujemy przeczekać oberwanie chmury. Ten czas spędzamy na werandzie, gdzie wdajemy się w rozmowę z Omarem – podróżującym obecnie w stronę byłych republik ZSRR. Deszcz cały czas ostro zacina i po godzinie postanawiamy ruszyć przed siebie.
Droga nie należy do najprzyjemniejszych. Okazuje się bowiem, że Kiszyniów nie posiada takiego „wynalazku” jak studzienki ściekowe, a w związku z tym – podczas deszczu ulice zamieniają się po prostu w rwące potoki. Samochody z trudem przemieszczają się drogami, a przechodnie nie mają tu żadnych szans. Przejście przez ulice wiąże się w niektórych miejscach z zanurzeniem nóg niemal do kolan. Najpierw podążamy etapami – od jednego zadaszonego budynku do następnego. Przyglądamy się ulicom zamienionym w rzeki, potem zdejmujemy buty, podkasamy spodnie i z plecakami prujemy przed siebie.
W planie mecz piłkarski
Kolejny nocleg czeka nas w hostelu prowadzonym przez Francuza, który natychmiast daje nam suszarki, by choć trochę wyschnąć. Zmieniamy ciuchy, pokój przekształcamy w suszarnię i idziemy do najbliższej Andy’s Pizza, a następnie do starego hostelu, w którym umówiliśmy się z ekipą.
Plan na wieczór jest sprecyzowany: mecz piłkarski między reprezentacjami Mołdawii i Białorusi. Sporą gromadką kierujemy się w stronę stadionu, po drodze wskakując do autobusu, który przybliży nas do celu. Tu przypominamy sobie sceny znane ze starych filmów, w których pasażerowie komunikacji miejskiej w ścisku kupowali bilety od przemieszczających się pojazdami bileterami. Lokalny folklor.
W autobusie humory dalej dopisują. Poznajemy kolejne osoby, które znalazły schronienie w hostelu, a teraz pod wodzą Skandera udają się na mecz. Naszą sympatię zyskuje zwłaszcza szkocko-niemiecki duet, z którymi wymieniamy się wrażeniami z podróży po tej części Europy. Chłopak z Niemiec o tajskich korzeniach właśnie wrócił z Naddniestrza, do którego i my wkrótce zamierzamy się udać. Czerpiemy zatem garściami opowieści o tym dziwnym niby-państwie. Okazuje się, że Dominick ze Szkocji również ma w najbliższym planie podróż w tamtym kierunku, więc wstępnie ustalamy wspólną wędrówkę.
Gdy docieramy w końcu na stadion, zastajemy tłumy kibiców oczekujących wydarzenia. Kiedy stoimy w kolejce do kasy, podchodzi do nas jakiś Mołdawianin i ofiarowuje nam 3 bilety – tak po prostu. A zatem możemy zmierzać już w stronę bramek. Tam niestety okazuje się, że nasz podręczny plecak ze sprzętem fotograficznym nie może zostać wniesiony na teren obiektu. Cóż – zostaje zatem przekazać dalej darmowe bilety i pożegnać się z ekipą.
Kiszyniów nocą
Wracamy pieszo do centrum Kiszyniowa, mając wreszcie okazję, by przyjrzeć się miastu. Jesteśmy w nim od 3 dni, ale właściwie poza hostelami i barami niewiele widzieliśmy. Przemierzając jednak stolicę Mołdawii utwierdzamy się w tym, o czym czytaliśmy. Miasto ma niewiele do zaoferowania miłośnikom historii, architektury czy zabytków o wysokiej randze. Na szczęście nie to było priorytetem naszego tripa. Do hostelu docieramy po 1 w nocy i podejmujemy wchodzącą już do tradycyjnego repertuaru decyzję: zostajemy tu jeszcze jeden dzień. A zatem rano trzeba będzie poszukać kolejnego miejsca noclegowego. I ustalić plan dalszej eskapady.