Kolejny poranek w stolicy Mołdawii. Kiszyniów, który miał być tylko szybkim przystankiem przed dalszą wędrówką, za sprawą poznanych osób okazał się miejscem, z którym trudno nam się rozstać. Znów zaczynamy dzień od pakowania, pożegnania z francuskim właścicielem hostelu i podążamy do kolejnego przybytku. Oczywiście po drodze zahaczamy o kolejny punkt Andy’s Pizza, by się porządnie najeść przed kolejnym dniem. Cóż my poczniemy w dalszej drodze bez tej sieciówki? 😋
Szukanie hotelu w stylu retro
Po śniadaniu szukamy hostelu o intrygującej nazwie Retro. Gdy go w końcu namierzamy okazuje się, że właściciele dość sprytnie nadali tę nazwę większemu mieszkaniu z wystrojem z typowych lat 70 i 80. Czuć, że o remoncie przestrzeń marzy od kilku dekad, ale jakby nie było – wszystko usprawiedliwia nazwa lokum. Jedynym elementem dekoracyjnym, na który pozwoliła sobie właścicielka są gazetowe obrazki przedstawiające wizerunki Lenina, Stalina i inne akcenty z czasów świetności ZSRR.
Miejscówka jest poza tym specyficzna. Właścicielki nie zastaliśmy, klucze wręczył nam inny gość hostelu, który bezskutecznie próbował nawiązać kontakt z kimś decyzyjnym. No nic, zostawiamy plecaki i idziemy wreszcie zobaczyć Kiszyniów za dnia.
Na tropie ciekawostek w Kiszyniowie
Wszelkie opisy miasta, z którymi się zapoznaliśmy wcześniej, znajdują potwierdzenie. Trudno tu wytropić jakieś cuda o randze zabytkowej. Mijamy za to sporo budowli sakralnych, jak też bardzo ładnych, zielonych i zadbanych parków. Do jednego z nich wchodzimy, by w kafejce ochłodzić się stosunkowo drogą – jak na mołdawskie standardy – fantą.
Podczas szwendania się po mołdawskiej stolicy spotykamy też niespodziewanie poznanego dwa dni wcześniej toastmastera, który wśród braci backpackerskiej zyskał sławę jako mistrz najgłośniejszego chrapania. Teraz na ulicy nas zaczepia i raczy opowieściami o rozmaitych spiskach dziejowych. Nie nadążamy za tokiem myślenia faceta, który zręcznie przechodzi od jednej dygresji do kolejnej. Staramy się kulturalnie przerwać mu wywód, pytając dokąd obecnie zmierza, na co on pokazuje nam odręcznie wykonaną mapkę miasta i wskazuje rozmaite punkty, do których planuje dotrzeć. Gdy pytamy go, czy nie prościej byłoby skorzystać z jakiejś nawigacji, ten z dumą oświadcza, że podróżuje bez telefonu i zbędnych gadżetów. Facet jest niesamowity!
Plan na dalszą podróż
Kontaktujemy się też z Dominickiem, którego poznaliśmy dzień wcześniej w drodze na mecz. Umawiamy się na wieczorne piwko, by zaplanować wspólny wyjazd do Naddniestrza. Oczywiście przed spotkaniem – co nie powinno już dziwić – znów kierujemy kroki do Andy’s Pizza. Udało nam się zaliczyć sporo punktów tej sieci w Kiszyniowie, więc pozwalamy już sobie na porównania poszczególnych lokali. Menu już niemal znamy na pamięć.
Przed 22 podążamy na spotkanie z Dominickiem w pubie o wiele mówiącej nazwie Rewolucja. Największe zaskoczenie przeżywamy w toaletach, które wypełnione są… półkami z książkami. Niezły pomysł na zagospodarowanie tej banalnej przestrzeni. A tymczasem z Dominikiem ustalamy plan działania na kolejny dzień. Rezerwujemy hostel w Tyraspolu i decydujemy, że razem pojedziemy tam autobusem. Dominik podróżuje od kilku miesięcy po południu Europy, a w dalszej perspektywie ma kilkumiesięczną podróż po dawnych republikach radzieckich. Dzięki temu po wizycie w Tyraspolu będziemy jeszcze razem mogli pojechać do Odessy, a tam nasze drogi się rozejdą. Po zaliczeniu kilku piwek mamy już wszystko ustalone, więc rozstajemy się i podążamy na ostatnią noc w Kiszyniowie.
Z rodakami przy butelce winka
W hostelu wreszcie mamy okazję poznać właścicielkę, która przedstawia też trzech innych Polaków przebywających w innym pokoju. Wspólnie wypite winko w hostelowej kuchni pozwala nam się zintegrować i lepiej poznać rodaków z Krakowa. Oczywiście dominują tematy podróżnicze i wymieniamy się wzajemnymi doświadczeniami.
Po północy zmierzamy do pokoju, by w towarzystwie Lenina wiszącego na ścianie pogrążyć się w regenerującym śnie. Jutro – dzień nowych wrażeń.