Przewodniczką po górskim rejonie południowej Francji będzie Ania, która szesnaście lat temu opuściła Polskę, by żyć w zgodzie z tym, co dyktowało jej serce. Wybierając niekonsumpcyjny model życia, zrezygnowała z tradycyjnych wygód na rzecz wolności, której smakiem delektuje się niemal każdego dnia. Niestety, czas pandemii okazał się także i dla niej bezwzględny, dyktując swoje prawa.
Nietuzinkowa? Z pewnością. Oryginalna? Oczywiście. Inspirująca? Dla mnie – owszem! Idąca przez życie nieutartymi ścieżkami, które wyznaczają na mapie linie nakreślone przez wyobraźnię i nieograniczone możliwości. Na jej drodze kolejne przystanki pojawiają się nie wedle odgórnie ustalonego sztywnego rozkładu, ale wtedy, gdy serce mocniej zabije na widok tego, co nieuchwytne i dostrzeżone tylko przez nią. Definiują ją kolory, zapachy, smaki i dźwięki. Określa smuga światła, kropla wody i unoszący się pyłek dmuchawca.
Życie z piosenki Niny Simone
Jedni skwitują: subtelna, wrażliwa artystyczna dusza. Inni kategorycznie stwierdzą: to silna kobieta-wojownik. Ja poznałam Anię Marciniak ponad dwadzieścia lat temu i od razu wiedziałam, że los pozwolił mi przyjrzeć się rozkwitaniu kogoś absolutnie wyjątkowego. Kolejne lata tylko mnie w tym utwierdzały. To jedna z niewielu znanych mi osób, które bez zawahania obdarzyłabym mianem „człowieka, który żyje szczęściem”.
I zawsze, gdy o niej myślę, natychmiast słyszę piosenkę Niny Simone Ain’t Got No, I Got Life. Gdyby nie fakt, że powstała w 1968 roku, czyli zanim Ania pojawiła się na tym świecie – byłabym przekonana, że napisano ją o życiu mojej rozmówczyni:
I’ve got life, I’ve got my freedom
I’ve got life
I’ve got life
And I’m gonna keep it
I’ve got life
And nobody’s gonna take it away
Jak żyć alternatywnie?
Anka z Polski wyjechała szesnaście lat temu. Nie określała jednoznacznie kierunku, trasy i planu, który by ograniczał to, czym miała pachnieć jej droga: wolnością. Przez ten czas zatrzymywała się – czasem na krócej, innym razem na dłużej w wielu europejskich krajach. Mieszkała w rozmaitych zakątkach Irlandii, Anglii, Hiszpanii, Portugalii czy Francji. Podróżując poznawała alternatywne sposoby życia. Nigdy nie miała stałej pracy, zatrudniała się sezonowo, np. w restauracjach czy podczas winobrań. Przyznaje: „Zarobkowo pracuję bardzo mało”. Tyle, by zaspokoić najpilniejsze, minimalne potrzeby. Dodaje przy tym: „Wydaję bardzo mało, ponieważ nie mam żadnych nałogów, domu, samochodu, dzieci, rachunków. Po prostu korzystam z życia trochę inaczej”.
Pasje i talenty przepisem na szczęście
Ania wybrała niekonsumpcyjny tryb życia i na swej drodze spotkała sporo osób, które myślą i egzystują podobnie jak ona. To z nimi najczęściej mieszka i spędza czas: „Uprawiamy ogrody, budujemy naturalne domy, organizujemy koncerty. Czasem żyjemy w czymś, co można by nazwać artystyczną komuną”. Ania ma mnóstwo pasji i talentów. Spokojnie starczyłoby, aby obdzielić nimi sporą grupę ludzi. Wyszywa piękne rzeczy, wykonuje zadziwiające kolaże. Uwielbia gotować, wkładając w to całe serce. No i fotografuje, przy czym nie jest to zwykłe pstrykanie obiektywem skierowanym na przypadkowe obiekty. Jest córką prawdziwego Mistrza w tej dziedzinie – wspaniałego fotografika Bogdana Marciniaka, a to przecież zobowiązuje! Aparat fotograficzny w jej rękach to narzędzie służące do artystycznego opowiadania obrazami, a nie banalnego łapania kadrów bez pomysłu.
Mały dziki raj
Ania obecnie mieszka na południu Francji, w malowniczym regionie, którego jedną z wizytówek jest łańcuch górski Sewenny. Wśród wzniesień, rzeczek, wodospadów i parku narodowego, które – jak to ujęła Anka – tworzą „mały dziki raj” – znalazła schronienie u przyjaciółki. Carmen niedawno zakupiła dom z ogrodem i zanim zdążyła się w nim na dobre zagnieździć, ogłoszono pandemię. Anka pojawiła się w tych okolicach, bowiem – co wspomina ze śmiechem – znalazła pracę w fabryce luksusowych pończoch. Dodaje: „Lubię szyć, więc zdecydowałam się na to zajęcie. Nie zdążyłam podpisać kontraktu, uprzedziło mnie ogłoszenie kwarantanny”. I wówczas znalazła miejsce na przeczekanie: dom Carmen. Wspomina: „Musiałam szybko zdecydować, gdzie i z kim spędzę najbliższy czas. To było 15 marca, a następnego dnia nakazano nam już zostać w domach”.
Wyjście – tylko z dokumentem
Anka opowiada o tym, jak zmieniła się francuska rzeczywistość: „16 marca zostały zamknięte szkoły, uniwersytety, przedszkola, galerie handlowe, restauracje, kina. Po prostu wszystkie miejsca, które można było uznać, że nie są niezbędne do codziennego życia. Odwołano wszystkie wielkie imprezy”. Od tego momentu minęły cztery tygodnie, podczas których Francuzi – podobnie jak większość świata – siedzą w domach. Ania podkreśla, że odtąd można opuszczać swoje mieszkania tylko wówczas, gdy ma się przy sobie wypełniony formularz. Dokument można sobie wydrukować albo odebrać w merostwie i za każdym razem przed wyjściem z domu należy go uzupełnić, deklarując godzinę i datę wyjścia oraz podając, jaki jest cel opuszczenia lokum.
Ania podkreśla: „Można wychodzić tylko w ściśle określonych sytuacjach: przemieszczania się po zakupy pierwszej potrzeby, udzielania pomocy komuś z rodziny albo osobie starszej, wyjścia w celach zdrowotnych, np. do lekarza lub szpitala. Poza tym możemy wychodzić na spacer z psem albo uprawiać sport – z zastrzeżeniem, że odbywa się to w obrębie 1 km od domu”. Za wyjście z domu bez powodu czy bez wypełnionego dokumentu grozi mandat w wysokości 135 euro. Osoby, które muszą chodzić do pracy, okazują specjalne pozwolenie na przemieszczanie się, które wystawia firma.
Francuskie szkoły w dobie pandemii
Ania słyszała w radiu, iż obecnie we Francji 25% ludzi pracuje w swoich dotychczasowych miejscach zatrudnienia, 30% wykonuje zadania zdalnie, a 45% w ogóle nie pracuje. Opowiada też o Carmen, u której obecnie mieszka. „Moja przyjaciółka jest nauczycielką i codziennie ma kontakt ze swoimi uczniami. Od rana prowadzi zajęcia internetowe i odpowiada na maile podopiecznych. Czasem jeździ na dyżur do szkoły w Montpellier”. Ta informacja wprowadza mnie w lekką konsternację – przecież 16 marca zamknięto wszelkie placówki oświatowe. Ania wyjaśnia: „Tak, zgadza się, jednak nie zapomniano o uczniach, których rodzice muszą chodzić do pracy. Niektóre szkoły udostępniły swoje sale, w których odbywają się zajęcia dla dzieci lekarzy, pielęgniarek, pracowników socjalnych i innych osób zaangażowanych w pracę na rzecz zwalczania epidemii. Poza tym w niektórych miastach na takie lekcje mogą też chodzić dzieci pracowników supermarketów”.
Pomoc w czasach zarazy
Kwarantanna obowiązuje na terenie całej Francji, jednak obostrzenia nieco się różnią, w zależności od regionu. „W dużych miastach jest więcej zakazów – dodaje moja rozmówczyni. – Wprowadzono w nich np. całkowity zakaz wychodzenia z domu w nocy. Słyszałam też, że w niektórych miastach mieszkańcy mają obowiązek noszenia maseczek – i podkreśla – ale władze wszystkim ludziom maseczki dostarczają do domów”.
W ogóle Francuzi otrzymują dużą pomoc od państwa w tym trudnym okresie. „System pomocy socjalnej tutaj dobrze funkcjonuje. Nie zostawia się ludzi w potrzebie. – Ania podaje przykłady rozmaitych działań: W Montpellier przekształcono dwa internaty w noclegownie dla bezdomnych. W każdym regionie jest inna sytuacja, ale ogólnie jest naprawdę duża pomoc. Niektóre miasta wydają bony, za które ludzie mogą zaopatrzyć się w jedzenie. W Rennes władze miasta opłaciły czynsz drobnym zakładom, które w tym okresie są zamknięte. Większość marketów wypłaciła dodatkowo swoim pracownikom tysiąc euro”.
Dodatkowo zwraca uwagę na różne inicjatywy pomocowe podejmowane przez firmy i społeczność. „Każdy region to wspaniali ludzie, którzy nie zapominają o innych. Kucharze z wielu restauracji z gwiazdkami Michelin gotują jedzenie dla lekarzy i pracowników szpitali. Dzisiaj słyszałam w radiu, że ośrodki wczasowe zaproponowały darmowy wypoczynek dla pielęgniarek i ich rodzin, już po zakończeniu kryzysu. Poza tym w małych miasteczkach ludzie organizują się, by wspierać lokalne sklepiki czy rolników. Targi zostały zamknięte, więc społeczność składa wspólne zamówienia np. na sery, warzywa – aby pomóc w sprzedaży, utrzymaniu się przy życiu”.
Nastroje Francuzów w sytuacji zagrożenia
Ja opuściłam Francję 13 marca, w momencie gdy tamtejsza rzeczywistość została zawieszona pomiędzy towarzyską przeszłością i samotną przyszłością. Mając jeszcze przed oczyma pełne gwaru uliczne kafejki w Lyonie, pytam, jak przyjęto radykalne zmiany. Ania opowiada: „Nastroje są różne. Ja mieszkam w małym miasteczku i tutaj większość ludzi przestrzega zakazów, zostając w domach. Są tu przypadki osób zarażonych, więc to dodatkowo przemawia za zachowaniem ostrożności. Ludzie się boją, ale są raczej spokojni”. Na co dzień obserwuje sąsiadów, którzy majsterkują, pielęgnują rośliny w ogrodach, uprawiają sport przed swoimi domami. „Przez okno widzę plac zabaw, który każdego dnia jest pusty. Przyglądam się dzieciom sąsiadów, które komunikują się ze sobą przez walkie-talkie. Ciekawe są te ich zabawy na odległość”.
Dodaje przy tym, że osobom, które mieszkają w domach z ogrodem na pewno jest łatwiej przestrzegać obostrzeń. Z tego też powodu sporo ludzi przeniosło się do swoich domków wypoczynkowych nad morzem – zwłaszcza tych, którzy mogą wykonywać pracę zdalnie. Ci, którzy skazani są na przebywanie w małych ciasnych mieszkaniach, ciężej znoszą zakazy. „W radiu słyszę, że sypią się mandaty” – dodaje.
Optymistyczne nastawienie – lekarstwem na strach
Anka jest wdzięczna, że może ten czas spędzić u swojej przyjaciółki – w domu z dużym ogrodem, w którym jest sporo pracy pozwalającej oderwać się od ciemnych myśli. Na pytanie, co zmieniło się w jej życiu po ogłoszeniu pandemii, Anka odpowiada, że właściwie poza ograniczeniem przemieszczania się i tym samym niemożności spotykania się z przyjaciółmi – niewiele. Wiedząc, że ma ona niespotykany dar odnajdywania w każdym mroku światełko, nie dziwię się, gdy dodaje: „Zmiany są pozytywne. Zaczęłam intensywniej ćwiczyć, częściej i dłużej rozmawiam z przyjaciółmi przez telefon. Korzystam z faktu, że mamy piękny ogród pełen kwiatów. Codziennie robię w nim nowe rzeczy. I robię to, co kocham: gotuję, rysuję, wyszywam”.
W domu towarzystwa dotrzymują jej dwie dziewczyny – Ania opowiada: „Każda jest inna. Pesymistka i optymistka. Ja jestem w pokoju z pesymistką, więc mnie nie podnosi na duchu, a raczej ja muszę ją wyciągać z dołów”. Znając pogodną naturę Ani nie mam wątpliwości, że jest osobą, która idealnie sprawdza się w tej roli. I kiedy pytam o jej nastawienie, słyszę: „Ja jestem spokojna o wszystko. Wiem, że za miesiąc lub dwa wszystko powoli będzie wracało do normy. Zacznę nową pracę w pięknym miasteczku. Będę kończyć pracę o godzinie 15.00, a potem rozkoszować się wspaniałymi widokami. Mam tam wielu znajomych, którzy robią ciekawe rzeczy, a ja w tym będę mogła uczestniczyć. To są moje plany na najbliższy rok, może dwa”.
*wszystkie zdjęcia należą do Ani i są udostępnione za jej zgodą