Drugi i zarazem ostatni poranek w Tyraspolu. Po nocy spędzonej w międzynarodowym towarzystwie z lokalnymi trunkami trochę ciężko zwlec się z łóżka, ale jakoś zbieramy siły, pakujemy plecaki i śmigamy na śniadanie. Dzisiejszy poranek na werandzie hostelu „Like home” wypełnia gwar i ruch.
Mnóstwo gości, którzy pojawili się wczorajszej nocy sprawia, że Evgenia dwoi się i troi. W kuchennych zapasach zaczyna brakować produktów – wszyscy są spragnieni domowych specjałów w porannym menu śniadaniowym. Mamy w tym i swój udział, bowiem zdążyliśmy rozsławić serwowane poprzedniego dnia blincziki z serem z dodatkiem miodu i jogurtu. No i teraz możemy tylko tego żałować – dla nas już nie starcza słodkiej wersji śniadaniowej. Otrzymujemy zamiast tego blincziki z mięsem i herbatę – kawa też się skończyła. Tragedia dla takich nałogowych kawoszy jak my…
Lwowski akcent w Tyraspolu
No nic – podczas śniadania żegnamy się z częścią gości, z innymi przyjdzie nam jeszcze spędzić kilka godzin w Tyraspolu. Przedpołudnie wypełnia wycieczka z Evgenią i Vladem do opuszczonej naddniestrzańskiej szkoły. Poza Dominickiem i Arielem w drogę rusza też z nami trzyosobowa rodzinka z Polski.
Wskakujemy do auta Vlada i po drodze zatrzymujemy się w jego rodzinnym domu. Okazuje się, że naszym przewodnikiem po szkole będzie jego ojciec nadzorujący obecnie ten opustoszały budynek. Jesteśmy zdumieni, gdy wita się z nami po polsku i od razu wyłapujemy lwowski zaśpiew. Okazuje się, że istotnie – ojciec Vlada pochodzi ze Lwowa, a jego dziadkowie z Przemyśla. Skomplikowana historia powojenna porozrzucała rodzinę po różnych częściach świata. Stara się nam streścić rodzinne perypetie, w tym i własną biografię – mówi szybko i dość chaotycznie, nie wszystko łapiemy.
Sheriff rządzi
W końcu zatrzymujemy się przed ogromną ruiną – niegdyś szkołą, w której uczyły się setki dzieci, a dziś opustoszałym molochem. Ojciec Vlada nadzoruje pozostałości budynku – trudno ustalić, w jakim celu. Przy okazji dowiadujemy się, że w przeszłości był prywatnym przedsiębiorcą prowadzącym dochodowy biznes gastronomiczny – wszystko zmieniło się wraz z przejęciem władzy przez Sheriffa, który bez skrupułów wyeliminował wszelkie przejawy inicjatywności mieszkańców Naddniestrza. Może niewłaściwie to ujęliśmy – inicjatywność jest pożądana, ale tylko pod skrzydłami i w służbie Sheriffa. Tak więc ojciec Vlada pożegnał się z dawnym biznesem i chyba też marzeniem o tym, że jeszcze coś się zmieni.
Opuszczona szkoła w Tyraspolu
Wchodzimy na teren ogromnego budynku i pobudzamy wyobraźnię. Spacerujemy pustym i milczącym korytarzem szkolnym, słychać tylko nasze kroki i głos ojca Vlada, który kieruje nas na początek wizyty do sekretariatu i gabinetu dyrektora. No tak, to zazwyczaj pierwsze miejsca, które się odwiedza podczas wizyty w szkole. Czas jakby się zatrzymał 20 lat temu. Gdy szkołę zamknięto, pozostawiono w niej wszystko w takim stanie, jakby po ostatniej lekcji dozorca wziął klucz i po prostu już nie wpuścił nikogo następnego dnia.
W sekretariacie przyglądamy się pozostawionym gazetom, półce z książkami, przy których zostawiono kubek. Widzimy stary telefon, który już nie zadzwoni, by powiadomić o nieobecności któregoś z uczniów albo planowanej kontroli szkoły.
Odwiedzamy gabinet bez dyrektora, dalej widzimy propagandowe plakaty umieszczone na ścianach. Nieco dziwny w tym kontekście komunikat „Pijaństwu – nie!” – profilaktyka?
Sale lekcyjne i gabinety bez uczniów
Wchodzimy do kolejnych pracowni i sal lekcyjnych. Puste ławki, tablice z zapisanymi tematami i matematycznymi działaniami. Gazetki tematyczne i z hasłami „Nam potrzebny pokój”. Pomoce dydaktyczne, z których część wykonywana była przez uczniów. Stosy uczniowskich zeszytów ze skrupulatnie podkreślanymi tematami, kolorowo oznaczonymi ważnymi regułkami…
Ojciec Vlada prowadzi nas dalej. Zgroza nas ogarnia w szkolnym gabinecie dentystycznym. Krzesło gotowe do zabiegów, stara machineria, która niejednemu dziecku borowała zęby…
Aula ze sceną, na której zapewne dzieciaki deklamowały wiersze podczas szkolnych akademii. Sala gimnastyczne i kantorki ze sprzętem do ćwiczeń. Kozły, przez które trzeba było zgodnie ze wskazówkami nauczycieli przeskoczyć. Zbutwiałe materace, powyłamywane szczeble w drabinkach, kosze do gry w koszykówkę.
Wchodzimy na kolejne piętro – zaglądamy do szkolnych toalet, a potem odwiedzamy kolejne pracownie. Niektóre sale są totalnie zrujnowane, płaty farby odchodzą ze ścian i pokrywają podłogi, pozrywane firanki smętnie powiewają w oknach, w których brakuje części szyb. Za ten stan odpowiedzialny jest przede wszystkim czas, który poddaje miejsce stopniowej degradacji. Ale ojciec Vlada dodaje, że w pierwszych latach po zamknięciu szkoły mieszkańcy też mieli swój udział w zniszczeniu – jeśli coś miało wartość, mogło się komuś do czegoś przydać i było możliwe wyniesienie tego z budynku, bez skrupułów to czyniono. Jak to zresztą bywa wszędzie, gdy miejsce jest opuszczone…
Ślady wojny
Mijamy kolejny korytarz. Jedną ze ścian pokrywają szklane płytki, w których dostrzegamy dziwne dziury. Ojciec Vlada wyjaśnia, że to ślady po wojnie z 1992 roku…
Niektóre sale lekcyjne są jednak w bardzo dobrym stanie. Otwarte szafy z mapami geograficznymi i historycznymi. Na ścianach portrety znanych pisarzy. Gabinet biologiczny ze starymi mikroskopami, mnóstwem pomocy do nauki anatomii człowieka, zasuszone owady w szklanych gablotach, kartony z minerałami, zielniki wykonane przez dzieciaki, a w słoikach ryby i rozmaite szkielety zwierząt. Zaplecze pracowni do nauki fizyki wywiera wrażenie. Wypełniają je półki z setkami przyrządów, które wykorzystywano na lekcjach, by eksperymentować, doświadczać słuszności praw zapisywanych w skomplikowanych wzorach. No i znów wszędzie stosy zeszytów z nieocenionymi wypracowaniami, referaty finezyjnie ozdobione ręcznie wykonanymi ilustracjami, sprawdziany, które nie doczekały się poprawy i ocen…
Czas się żegnać…
Nawet nie wiemy, jak mija czas na spokojnym zwiedzaniu tego przygnębiającego i pustego miejsca. Kiedy spoglądamy na zegarek, okazuje się, że mamy niewiele czasu do odjazdu autobusu do Odessy. Żegnamy się zatem z wszystkimi i wykonujemy pamiątkową fotkę na tle szkoły. Vlad zawozi nas na dworzec autobusowy i zaprasza na kolejną wizytę w Tyraspolu. Czujemy się jakbyśmy byli jego dobrymi znajomymi, a nie gośćmi hostelu. To miejsce zapisze się w naszej pamięci na długo – w dużej mierze za sprawą ludzi, których tu spotkaliśmy.
W stronę Odessy
Kolejne godziny spędzamy w autobusie wiozącym nas do ostatniego kraju na naszym szlaku – Ukrainy. Towarzyszy nam Dominick, który spędzi z nami jeszcze ten wieczór w Odessie, a potem ruszy w dalszą wędrówkę po dawnych republikach ZSRR. Do kurortu nad Morzem Czarnym trafiamy wieczorem. Dominickowi nie udaje się kupić biletu na nocny pociąg do Lwowa, zatem decyduje się spędzić tę noc razem z nami w hostelu. Odessę zna bardzo dobrze, bowiem spędził w niej wcześniej kilka miesięcy, ucząc się języka rosyjskiego.
Prowadzi nas do cieszącego się popularnością centrum z rozmaitymi restauracjami „Gorodskoi Rynok Yedy”. Najedzeni wracamy do hostelu i żegnamy się z naszym szkockim kompanem. Jutro zaczniemy ostatni etap naszej podróży.