Jak wydostać się z Gjirokastry i znaleźć w okolicach Permet? – zadajemy sobie to pytanie, wracając po plecaki zostawione w pensjonacie.
Negocjacje kluczem do sukcesu
Uprzejmy gospodarz na nasze pytanie zadane na migi, reaguje natychmiastowym wskazaniem na kluczyki od samochodu i błyskawicznie znajdujemy się w aucie, którym wiezie nas wąskimi stromymi uliczkami na dworzec autobusowy.
Tam jednak okazuje się, że połączeń w pożądanym kierunku już dziś nie będzie, za to obskakują nas prywatni kierowcy oferujący podwiezienie do Permet za ponad 40 euro. Dziękujemy – oferta powala, ale wyłącznie wysokością opłaty, tym bardziej, że nie dzieli nas szokująco duża odległość.
Pytamy właściciela pensjonatu, czy nie zdecydowałby się nas podrzucić za bardziej rozsądną cenę. Przelicza kilometry, które musiałby pokonać i precyzyjnie określa koszt – 24 euro (6 na głowę brzmi już ciekawiej). Jedziemy!
Z dala od cywilizacji
Po drodze następuje mała zmiana planu i kierujemy się wprost do gorących źródeł w Kanionie Lengarica. Kiedy docieramy na miejsce, zwracamy uwagę na szczególną lokalizację. Miejsce jest totalnie oderwane od cywilizacji – stary kamienny mostek, pod którym widać strużkę strumyka z brudną wodą, dookoła góry, w nich jaskinie, no i oczywiście źródełka termalne.
Stoi tu kilkanaście samochodów (w tym jeden kamper), dwa namioty, a w źródłach wylegują się głównie lokalni mieszkańcy. W pobliżu nie ma żadnego sklepu czy baru. A to jest dla nas dość istotne, gdyż od śniadania na uroczym tarasie z reniferkiem minęło wiele godzin i wszystkim burczy w brzuchach. Planowaliśmy wcześniej wizytę w jakimś barze lub sklepie, by uzupełnić zapasy prowiantu. Tymczasem oferta podwiezienia i nasza żywiołowa reakcja na nią, spowodowały, że zostaliśmy z pustymi żołądkami. Chętnie rozbilibyśmy tu namiot, ale głód się nasila. Zdajemy sobie też sprawę, że jutrzejszy dzień nie będzie sprzyjał możliwości wczesnego wydostania się stąd. W niedzielę zapewne ludzie rano będą tutaj przybywać, by zrelaksować się w źródełkach. Wyjazd stanie się realny dopiero wieczorem…
Co robić? Najpierw przejść turecki kamienny mostek, potem wybrać się do źródeł, by sprawdzić ich temperaturę i – jak lokalsi – obłożyć się błotkiem 🙂 Potem coś wymyślimy.
Błotna kąpiel przynosi wiele korzyści
Kąpiel w źródłach przynosi nie tylko przyjemność, ale też nowe znajomości i ratunek w postaci możliwości wydostania się do Permet, a tym samym – perspektywę zaspokojenia głodu. Jedziemy w naszym czteroosobowym składzie busem wraz z albańską rodzinką w kierunku Permet. Po drodze dowiadujemy się, że miasto tętni życiem w związku z odbywającym się w nim festiwalem muzycznym, na którym zaprezentują się największe gwiazdy albańskiej sceny. No to nam się trafiło!
Niefortunne menu
Pierwsze kroki kierujemy do knajpki, której nazwa każe nam się spodziewać greckiego menu. Ale w „Antygonie” karta dań to jedno a rzeczywistość – coś zupełnie innego. Kilka podejść do złożenia zamówienia kończy się komunikatem: „tego nie mamy”. Ostatecznie otrzymujemy jagnięcinę, którą natychmiast zwracamy kelnerce z powodu kłębów włosów na talerzu. Jedzenie wyglądało jakby przed podaniem przynajmniej z 3 razy spadło na ziemię.
Po porażce kulinarnej nie tracimy pozytywnego nastawienia. Szukamy noclegu. Pierwotny plan zakładał rozbicie namiotu przy rzece, ale na niebie pojawiają się czarne chmury, dziewczyny nie mają namiotu, a w naszym w 4 z plecakami na pewno się nie zmieścimy. Decyzja pada na booking.
Policja w Permet szuka noclegu
W związku z festiwalem napotykamy przeszkody – kompletny brak ofert w internecie. Trudno uwierzyć, by wszystko było zajęte. Zaczynamy krążyć od hostelu do hostelu. I stopniowo tracimy wiarę w sukces. Pytamy różne osoby siedzące na ławeczkach, stojące przy sklepach. Trzeba też podkreślić, że cały czas jesteśmy w Albanii, nie wszyscy znają angielski, więc komunikacyjne bariery nie ułatwiają polowania na miejsce noclegowe. Poza tym – zapada zmrok, na scenie usytuowanej w centrum miasta pojawiają się kolejne gwiazdy, a my sami zaczynamy wątpić, czy urodziliśmy się pod szczęśliwą gwiazdą.
W desperacji zaczepiamy policjantów, pytając ich o nocleg. Przychodzą nam nawet do głowy szalone pomysły, by zapytać o możliwość przenocowania w komisariacie… (rozmowa toczyła się pod posterunkiem).
Policjanci bardzo się angażują: wydzwaniają do rodziny i znajomych – niestety, nigdzie nie ma wolnych miejsc. Ale nie poddają się tak łatwo. Maszerują z nami deptakiem, rozglądają się i zaczepiają grupkę chłopaków. Ci wyciągają telefony z kieszeni i trwa akcja „nocleg dla turystów z Polski”. Wszyscy bardzo chcą pomóc, ale festiwal ściągnął tłumy do tego miasteczka nieprzystosowanego do takiego zalewu gości. No nic, nie chcemy psuć zabawy imprezowiczom, którzy bezskutecznie próbowali pomóc.
Maszerujemy dalej. Wchodzimy do sklepików, punktów usługowych, barów.
Zbawienna nora ostatnią deską ratunku
W hangarze z chińskimi towarami kobieta rozbudza w nas nadzieję na rozwiązanie problemu. Ma pokój z trzema miejscami do spania, więc jeśli jesteśmy zainteresowani – zaprasza. Dajemy się skusić – w tej beznadziejnej sytuacji co nam zostaje? Sprzedawczyni zamyka hangar i prowadzi nas na drugą stronę ulicy. Po drodze czaruje i zachwala miejsce, posługując się kilkoma angielskimi słowami. Wyłapujemy slogan, że u niej „będzie nam lepiej jak u mamy”.
Hmmm – ta osłoda nie była chyba właściwa…
Zwłaszcza, gdy już dotarliśmy na miejsce i weszliśmy na pięterko na tyłach domu. Tam pojawiła się też natychmiast matka naszej „przewodniczki”. Wyprowadzają nas do mrocznej nory z dwoma łóżkami. Pierwszy rzut oka i pierwszy wdech – nie będzie łatwo… Po luksusach poprzedniej nocy bilans wyjdzie na „mniej niż zero”.
Kobiety nas obskakują, przekrzykują się nawzajem i w przerwach monologów po albańsku ściskają, całują w policzki, głaszczą i poklepują. Potem podają cenę, wręczają klucz, biorą pieniądze i znikają. A my wymownie spoglądamy na miejsce i nawet nie komentujemy – w tym momencie wszyscy myślimy to samo. Oby ta noc się jak najszybciej skończyła!
Permet się bawi
Zostawiamy plecaki i ruszamy do miasta. Może w festiwalowej atmosferze czas na szybciej upłynie albo znieczulimy się w jakimś barze?
Na scenie pojawiają się albańskie gwiazdy. Popowy repertuar zmiksowany z głośnym i nieco agresywnym folkiem zachęca nas do poszukiwania ustronnego miejsca zdecydowanie dalej. Znajdujemy lokalną knajpkę, której właściciel wraz z kumplem siedzi przy sąsiednim stoliku i stopniowo coraz bardziej pogrąża się w stan wskazujący. W przerwach między kolejnymi kieliszkami raki przynosi nam najpierw na talerzyku cztery śliwki, a później cały słoik z śliwkami w kompocie (zresztą przepysznymi!)
Kiedy wracamy do naszego „apartamentu” w okolicach sceny festiwal rozkręcił się na całego. Na scenie pojawiają się chyba najbardziej popularni wykonawcy z darem porywania tłumów do zabawy. Naprawdę całe ulice tańczą!
Nie udaje nam się wymigać i choć nie mamy zielonego pojęcia na temat tradycyjnych albańskich harców – zostajemy porwani do tańca. Albańczycy tańczą w kółeczku, posuwając się lekkim krokiem do przodu. Trudno nam wejść w rytm, ale nikomu to nie przeszkadza. W tym wszystkim chodzi o poczucie wspólnoty i po prostu czerpanie radości z chwili.
W dobrym nastroju wracamy do naszego mrocznego przybytku, postanawiając: wstajemy przed 6, by załapać się na busa, który wywiezie nas z Permet😉
Wpis jest relacją z autostopowego wyjazdu na Bałkany i do kilku sąsiadujących z nimi krajów.