Druga noc w hostelu spokojniejsza, a może po prostu uśpiliśmy czujność? W każdym razie bez większego żalu żegnamy się z miejscem i po śniadaniu w piekarni idziemy na kawę do pobliskiego Maca. Tam na spokojnie czytamy komentarze pod ostatnim naszym fejsbukowym wpisem. Pod wpływem impulsu dyktowanego sugestią czytelników postanawiamy odpuścić sobie Balaton, a zamiast niego udać się do Szentendre.
Z rodakiem uczącym na Tajwanie do Szentendre
Kolejką miejską postanawiamy dotrzeć do znajdującego się w pobliżu stolicy i zachwalanego miasteczka. Na stacji, przy biletomacie zagaja nas kobieta, która usłyszała, że rozmawiamy po polsku. Rodaczka prosi o instrukcję, jak obsłużyć automat do biletów i wówczas pojawia się mężczyzna, który wszystkim oferuje pomoc.
To Polak mający węgierskie korzenie, natomiast mieszkający i pracujący od kilku lat na Tajwanie. Grzegorz biegle mówi m.in. po węgiersku i również zmierza do Szentendre, aby odwiedzić swoich znajomych. Mamy zatem kompana, z którym droga upływa na ciekawych rozmowach. Grzegorz jest nauczycielem angielskiego na Tajwanie, więc z ogromnym zainteresowaniem słuchamy opowieści o realiach szkolnych w tamtym kraju. Żegnając się z rodakiem, otrzymujemy od niego w prezencie powrotne bilety na kolejkę, a także mnóstwo wskazówek, co koniecznie zobaczyć i gdzie najlepiej zjeść w Szentendre.
Langosz, folkowy Queen i drzewko Yoko Ono
Rzut oka na mapę małego miasteczka i udajemy się na rekonesans. W pierwszej kolejności korzystamy z sugestii Grzegorza, by skosztować lokalnego specjału – langosza. To smażone ciasto drożdżowe serwowane najczęściej z serem i śmietaną – pyszne! Ciachem opychamy się w małym punkcie gastronomicznym wciśniętym w wąską szczelinę uliczki w Szentendre. Gdyby nie wskazówki Grzegorza, wątpliwe czy trafilibyśmy w to miejsce.
Z pełnymi brzuchami idziemy przyjrzeć się tętniącemu życiem miasteczku. Kręte uliczki udekorowane barwnymi lampionami, przed maleńkimi sklepikami poustawiane płótna z lokalną twórczością artystów. Z knajpek dobiega muzyka, często grana na żywo. Chwilę przystajemy na głównym placu w Szentendre – Főtér, gdzie znajduje się dziękczynny krzyż morowy – pamiątka po epidemii, która nawiedziła miejscowość w XVIII wieku. Potem naszą uwagę przykuwa instalacja Yoko Ono – „drzewko życzeń”. Podchodzimy i staramy się odczytać wiszące na gałązkach teksty na białych listkach papieru. Drzewko cieszy się zainteresowaniem i co pewien czas podchodzą kolejne osoby, by zapisać i zawiesić swój liścik.
Postanawiamy przysiąść gdzieś na kawie i wybieramy klimatyczną knajpkę – Bárczy Fogadó Restaurant, której właścicielka okazuje nam wiele życzliwości. Opowiada o ciekawych miejscach w Szentendre i podpowiada, gdzie ewentualnie można bezpiecznie rozbić namiot. Po podbiciu poziomu kofeiny w organizmie, ruszamy w kierunku pasażu nad Dunajem. W mieście odbywa się akurat festiwal muzyczny i trafiamy na fragmenty występów węgierskich zespołów. Jeden z nich – Zuboly – w swoim repertuarze posiada specyficzne kawałki po węgiersku, w które wplata fragmenty znanych rockowych hitów, np. Queen. Efekt naprawdę interesujący.
Szentendre nie zasypia
Wieczór w Szentendre to czas, kiedy zapalają się lampiony zawieszone nad wąskimi, kolorowymi uliczkami i niemal z każdej knajpki dobiega muzyka. Można usłyszeć nie tylko tradycyjne węgierskie melodie. My, szukając noclegu, siedzimy niedaleko restauracyjki, w której zespół wykonuje muzykę znaną z filmów, np. z „Ojca chrzestnego” czy też kompozycje Ennio Morricone.
Kelner z knajpki, zapytany o bazę noclegową, zapisuje na karteczce trzy adresy. Wszystkie lokacje znajdują się przy głównej uliczce, więc nie musimy nigdzie kluczyć i błądzić. Trafiamy do pierwszego wskazanego domu, gdzie młody chłopak znający kilka zwrotów w języku angielskim wprowadza nas do przestronnego pokoju i przedstawia przystępną cenę na nocleg. Nie zastanawiamy się długo. Deszcz zniechęca do rozbicia namiotu i zastanawiania się kolejnego dnia, jak go szybko osuszyć, by ruszyć dalej. A zatem zostajemy na noc, a rano zastanowimy się, co dalej…
O naszych przygodach z życzliwymi Węgrami możecie też poczytać w tekście inspirowanym Dniem Przyjaźni Polsko-Węgierskiej.
Wpis jest relacją z autostopowego wyjazdu na Bałkany i do kilku sąsiadujących z nimi krajów.