Po Vevey w czasach pandemii oprowadza Joanna, która w Szwajcarii mieszka piętnaście lat. Ze szczerością opowiada nie tylko o restrykcjach i życiu w izolacji, ale też o nastrojach społecznych i reakcjach na nowy porządek świata.
Joanna Polaszek wyjechała z Polski w 2001 roku i szybko znalazła miejsce, które okazało się tym, czego szukała. Od piętnastu lat mieszka w Szwajcarii i kiedy zlicza ten okres, sama ze zdziwieniem stwierdza: „wow, ile to już czasu!”. Obecnie już chyba na dobre zapuściła korzenie w pięknym mieście położonym między Lozanną a Montreux. I już na samym początku – wirtualnie oprowadzając mnie po Vevey – zaznacza, że „bardzo trudno jest stosować się do zaleceń izolacji, ponieważ uroki riwiery w połączeniu z wiosną, która budzi przyrodę – kuszą, by wyjść z domu”.
Artystyczny duch w Vevey
Nigdy nie byłam w Vevey, a po opowieściach Asi wiem, że to poważny błąd. I kiedy tylko czasy będą znów sprzyjały podróżom – umieszczę leżącą nad wschodnim brzegu Jeziora Genewskiego „perłę szwajcarskiej riwiery” na szczycie listy z miejscami do odwiedzenia. I wówczas – mam nadzieję – umówię się z Asią na kawę, przy której już nie będziemy musiały poruszać tematu dominującego dzisiejszą narrację. Być może uda się też wygospodarować nieco czasu, by wspólnie przemierzyć ulice i skwery, które kiedyś upodobali sobie liczni artyści. Vevey to bowiem miasto, którego wyjątkowa atmosfera przyciągnęła w przeszłości m.in. Fiodora Dostojewskiego, Jana Jakuba Rousseau, Ernesta Hemingwaya, Vladimira Nabokova, Victora Hugo, Gustave’a Eiffela czy Henryka Sienkiewicza. Podążanie ich śladami to jedno z moich marzeń do zrealizowania w czasach popandemicznych.
I znów ten Chaplin!
Jest jeszcze jedna osoba, której nie mogę pominąć w tej wyliczance znakomitości Vevey. To Charlie Chaplin, który ostatnie 25 lat swojego życia spędził właśnie w Szwajcarii, osiadając w Corsier-sur-Vevey nad Jeziorem Genewskim. To tam obecnie znajduje się miejsce stanowiące nie lada gratkę dla fanów tego komika wszech czasów – interaktywne muzeum Chaplin’s World.
Postać aktora pojawia się podczas wywiadu z Asią nie tylko w charakterze ciekawostki turystycznej, a ja nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wątek związany z aktorem nie chce mnie opuścić podczas rozmów o pandemii. Bo przecież całkiem niedawno Magda i Dorota, opowiadając o życiu w Londynie, zwracały uwagę na sąsiedztwo jego domu z czasów dzieciństwa. Kiedy rozmawiam z Joanną 23 kwietnia, właśnie przygotowuje się do przeprowadzki do budynku, który lokalnie nazywany jest „czarną wieżą”. To wysoki wieżowiec, który zdobią monumentalne malowidła ścienne wykonane przez Cité Création przedstawiające właśnie Chaplina.
Historia Joanny
Asię poznałam ponad dwadzieścia lat temu, jeszcze w jej czasach licealnych. Filigranowa i subtelna. Niezwykle wrażliwa i delikatna. Nigdy nikogo nie uraziła, a jeśli miała odmienne zdanie od pozostałych, wypowiadała je w taki sposób, by nikogo to nie dotknęło. Tolerancyjna i otwarta na drugiego człowieka – taką ją zapamiętałam, a upływ czasu i dzielące nas kilometry niczego nie zmieniły.
W Vevey przez pięć lat pracowała w branży gastronomicznej, pełniąc funkcję kierowniczki baru i zajmując się sprawami menadżerskimi. Potem przyszedł czas na narodziny córeczek i opiekę nad nimi. W ubiegłym roku latem wróciła do pracy, zmieniając bar na restaurację „Le Rubis” w Vevey. Ogłoszenie stanu pandemii na samym początku uderzyło w branżę turystyczną i gastronomiczną. A to z kolei pozbawiło Asię pracy, która jest obecnie na tzw. „bezrobociu technicznym”.
Krok po kroku w kierunku kwarantanny
Cofam się do momentu tuż przed ogłoszeniem restrykcji i pytam, jak to wyglądało z jej perspektywy. „Pandemia doprowadziła do sporego zamieszania. Pracując w restauracji, miałam kontakt z ludźmi i mogłam się przyglądać ich reakcjom na sytuację związaną z koronawirusem. Na początku wszyscy podchodzi do tego tematu – tu Asia na moment zatrzymuje się, szukając odpowiedniego określenia – hmmmm…. powiedzmy z pobłażliwością. Coś na zasadzie: przesada, przecież to zwykła grypa. Słyszało się opinie typu: ktoś coś wymyślił, żeby było o czym pisać w gazetach albo: próbują nas nastraszyć.
Po tym etapie, kiedy większość sceptycznie podchodziła do problemu, nadszedł kolejny. Jego początek zasygnalizowało masowe wykupywanie z aptek płynu do dezynfekcji rąk. Potem ludzie rzucili się na różne produkty w sklepach, robiąc gigantyczne zapasy i doprowadzając do tego, że półki sklepowe świeciły pustkami. Był to widok niespotykany dotąd w Szwajcarii. I to był też pierwszy znak mówiący, że jednak ludzie jedno mówią, a drugie robią. Po prostu zaczęliśmy się bać. Sami do końca nie wiedzieliśmy, przed czym dokładnie czujemy strach, ale napięcie było coraz większe”.
Niewidzialny wirus jak wąż w bloku
Relacjonując tamte dni dodaje: „I temat rozmów właściwie był już tylko jeden, co stawało się dość męczące. Jednak wirus tkwił już w naszych umysłach i nie potrafiliśmy się go pozbyć”. Asia mówiąc o psychicznym obciążeniu w tamtych dniach, podkreśla: „Wówczas statystyki mówiące o zachorowalności czy zgonach w Europie nie były jeszcze zatrważające. A jednak ziarno strachu zaczęło przynosić efekty…” Jako puentę przypomina sobie zdanie, które wypowiedział wówczas jeden z gości w restauracji: „To tak jakby ktoś wpuścił węża do bloku. Nikt nie wie, gdzie i jaki jest, więc wszyscy się boją”.
Confinement w Szwajcarii
Z tym strachem trzeba było sobie radzić, tym bardziej, że Asia nadal chodziła do pracy w restauracji i codziennie miała kontakt z wieloma klientami. O kolejnych etapach szwajcarskiej kwarantanny opowiada: „W piątek, 13 marca wprowadzono pierwsze restrykcje, które dotknęły restaurację. Muszę przyznać, że wydały mi się ona nonsensowne. Zgodnie z wytycznymi w lokalu mogło się znajdować nie więcej niż 50 osób, a stoły musiały zostać porozstawiane w taki sposób, by zachować między nimi odległość 1,5 metra. Absurdalne jednak było to, że przy stolikach mogło siedzieć tylu gości, ile zechciało – na własną odpowiedzialność. Trudno więc mówić o zasadach bezpiecznego dystansu między klientami”.
Przepisy jednak długo nie były respektowane, bowiem już dwa dni później zamknięto wszystkie lokale gastronomiczne. Asia dodaje: „ Od 15 marca słowo confinement (izolacja) jest chyba jednym z najczęściej używanych w Szwajcarii”. Dopytuję, jak od tego momentu wygląda szwajcarska rzeczywistość. „Wszystko jest zamknięte, z wyjątkiem aptek, sklepów spożywczych i monopolowych. Duże markety ograniczyły dostęp do części produktów, typu: zabawki, farby do włosów, ubrania czy sprzęt gospodarstwa domowego”.
Feralny czajnik
O paradoksach niektórych przepisów świadczy przytoczona przez Asię anegdota: „Kiedy zepsuł mi się czajnik, poszłam do sklepu, żeby kupić nowy. I niestety w jednym ze sklepów zabroniono mi zrobienia takiego zakupu. Chyba uznano to za fanaberię a nie pierwszą potrzebę. W innym sklepie na szczęście pozwolono mi kupić ten nieszczęsny czajnik, jednak zaznaczono, że robię to… na własną odpowiedzialność. W praktyce oznaczało to, że gdyby zatrzymała mnie policja i zrobiła przeszukanie – to mogłabym zapłacić mandat za kupiony sprzęt AGD. To, co mnie zirytowało to fakt, że ze sklepu właśnie wychodził mężczyzna z wielkim pakietem piwa. I on w razie kontroli nie zapłaciłby mandatu – bo kupił produkt pierwszej potrzeby. No a ja – w myśl nowych przepisów – pozwoliłam sobie na niekonieczny luksus”. Jak widać absurdy są wszędzie…
Codzienność w Vevey
Codzienność w czasach pandemii zmieniła się dla każdego. Nie inaczej jest i z mieszkającą w Szwajcarii Asią. Większe zakupy robione rzadziej i z zachowaniem szczególnej ostrożności. Spędzanie większości czasu w domu. Ograniczenie kontaktów z ludźmi.
Kiedy pytam o odgórne obostrzenia, Asia informuje: „Nie mamy żadnych konkretnych, bezdyskusyjnych zakazów. Należy tylko zachowywać odległość 2 metrów od innych osób i nie organizować zgromadzeń powyżej pięciu osób. Za złamanie tych przepisów można otrzymać mandat”. Na pytanie, czy mieszkańcy Vevey przestrzegają zaleceń, moja rozmówczyni odpowiada: „Niektórzy lekceważą zasady bezpieczeństwa i mnie trochę denerwuje taka lekkomyślność ludzka. Doszłam jednak do wniosku, że przecież nie mam wpływu na innych. A skoro stanowimy jedność i jedyny wpływ na całość mam poprzez wpływ na siebie, to tego się trzymam”.
Szukanie pozytywów
Czas izolacji i zalew informacji o pandemii wpływają negatywnie na wielu z nas. Narasta strach, lęk przed przyszłością. Pytam Asię, jak sobie radzi z emocjami w tej rzeczywistości. Wyjaśnia: „Teraz jest nieco lepiej niż na początku. Głównie z tego powodu, że przestałam się karmić informacjami z internetu. Budziły strach i wzrastało napięcie. To źle wpływało nie tylko na relacje z bliskimi, ale też na radzenie z samą sobą”. I przyznaje, że zamiast czytać o pandemii, sięga po lektury o rozwoju duchowym, ładując się pozytywną energią. Dodaje przy tym: „Szukam tych pozytywów wokół siebie i w samej pandemii. Bo przecież ta sytuacja oprócz wyrządzonego zła, wydobyła też z ludzi wiele dobra”.
Dylematy rodziców w czasie pandemii
Asia mieszka z dwoma małymi córeczkami: 3,5-roczną Julką i 2-letnią Alicją. Przyznaje: „Mam szczęście, że mogę być teraz z bliskimi w domu i nie muszę narażać zdrowia w pracy”. Wraz z ogłoszeniem kwarantanny moja rozmówczyni większość czasu spędza z dziewczynkami w domu i jak sama przyznaje, czasem ma wyrzuty sumienia, że częściej niż zwykle sadza je przed telewizorem. To chyba problem wielu rodziców w obecnej sytuacji – trudno zająć maluchy zabawami przez cały dzień w czterech ścianach, bez kontaktu z rówieśnikami. Asia retorycznie pyta: „Już nie wiem, co im wymyślać, jakimi zabawami urozmaicić rutynę izolacji? Jak pomóc córeczkom w tak niezrozumiałej dla nich sytuacji?”
Codziennie wychodzą zaczerpnąć świeżego powietrza, zachowując wszelkie zasady bezpieczeństwa i izolując się od innych. Asia przy tym zaznacza: „Biorę sobie izolację bardzo do serca i stosuję się do obowiązujących zasad, ale jednocześnie staram się nie stracić zdrowego rozsądku i nie dać się zwariować”.
Wszystko pod kontrolą?
Opowiadając o obecnych realiach Asia dzieli się spostrzeżeniami: „Szwajcaria jest krajem ludzi, którzy są nauczeni przestrzegania zasad. Często odnoszę wrażenie, że wszystko jest tutaj pod kontrolą – i dodaje: – Szwajcarzy nie są spontaniczni, nie mają w sobie gorącej krwi. Podzielają za to przekonanie, jak chyba my wszyscy z krajów nowoczesnych, że nad wszystkim możemy panować, wszystko mieć pod kontrolą. I myślę, że bardziej niż wirusa ludzie podświadomie boją się właśnie utraty kontroli. To ogromna lekcja pokory. Bardzo gorzka czasami”.
Nadzieje i plany
Asi nie opuszcza nadzieja, że wkrótce wszystko wróci do normy. Przyznaje też, że obecne okoliczności sprawiły, że odnosi wrażenie jakby jej życie stało się wolniejsze. Stara się znaleźć pozytywne strony sytuacji, w której wszyscy się znaleźliśmy. „Rzadko się teraz spieszę. Czas mam wypełniony rodziną. Niczego nie muszę – i ze śmiechem dodaje: – Nawet makijażu teraz nie muszę robić. Jest OK”. Puentuje to stwierdzeniem: „Z każdej trudnej sytuacji można wyciągnąć coś dobrego i pięknego”.
Na koniec przytacza optymistyczne prognozy i statystyki mówiące, że Szwajcaria chyba jest już po najgorszym etapie zachorowań. „Mamy ok. 24 tysięcy zarażonych, ale z 800 zachorowań na dobę zmniejszyło się to do 300, więc mam nadzieję, że idziemy już w stronę światełka”. Wspomina się też o otwieraniu szkół, zakładów fryzjerskich i kosmetycznych, ale na razie to raczej pogłoski, a nie potwierdzone oficjalne doniesienia.
Nie opuszcza jej też myśl, że niedługo wróci do swojej pracy w „Le Rubis”. Dlatego umawiamy się na pyszny obiad, obowiązkową kawę i – jak to ujmuje moja rozmówczyni – „deser babcinej roboty” w restauracji w Vevey. Oby jak najszybciej, bo brzmi to niezwykle zachęcająco!
*wszystkie zdjęcia należą do Joanny i są udostępnione za jej zgodą