Plany vs rzeczywistość, czyli ruszamy przed siebie

Z kilkudniowym opóźnieniem wobec planu (który i tak był od początku elastyczny), nie zważając na nieprzychylne prognozy pogody, zarzucamy plecaki, żegnamy się z przyjaciółmi w Poznaniu i ruszamy…

Kiedy już docieramy na miejsce – wydawałoby się najbardziej korzystne na łapanie stopa, aby wydostać się ze stolicy Wielkopolski – zbierają się nad nami czarne chmury i początkowa mżawka gwałtownie przekształca się w ulewę. Nie zniechęcamy się, przyjmując to – wbrew prawom logiki – za dobry znak. A tak serio – liczymy po prostu, że kierowcy szybciej zareagują i nas zgarną z drogi, wykazując się sporą dawką empatii. No cóż – nasz optymizm jest na początku po prostu przesadzony. Po godzinie bezskutecznego łapania okazji na wylotówce w kierunku Wrocławia, poziom entuzjazmu zaczyna stopniowo opadać. I z każdą kolejną godziną mamy coraz mniejsze nadzieje. Samochody pędzą jak szalone, kałuże coraz większe, chmury bardziej ciemne, deszcz silniejszy, a my po kilku godzinach bezskutecznego wyczekiwania na okazję opracowujemy różne warianty podróży. Oczywiście moglibyśmy wrócić do przyjaciół, przeczekać ten niesprzyjający czas i próbować startu kolejnego dnia. Jednak pragnienie rozpoczęcia przygody jest silniejsze.

mapa plecak gregory vans

Dobry omen – towarzystwo obieżyświatów

No i uruchamiamy plan awaryjny, dzięki któremu wczesnym wieczorem wyruszamy. Modyfikujemy plan i dzięki temu docieramy nie do Wrocławia, a Katowic. I to w doborowym towarzystwie Agnieszki i Szymona – osób, które w drodze dzielą się z nami swoim bogatym bagażem podróżniczych doświadczeń. Agnieszka ma bogate doświadczenie w pracy w różnych zakątkach świata, w tym też wolontaryjnej. Obecnie startuje z własnym projektem turystycznym, dzięki któremu chciałaby zabierać ludzi w niesztampowe podróże. Już teraz jej kibicujemy. Kiedy wyskakuje z auta we Wrocławiu, wymieniamy się kontaktami – kto wie, może uda się spotkać na jakimś szlaku.

W nocy docieramy do hostelu w Katowicach, a rankiem zarzucamy plecaki i w towarzystwie mżawki przemierzamy obrzeża miasta, by ruszyć przed siebie.

Dziś szczęście nam sprzyja, jeśli chodzi o pokonywanie kolejnych kilometrów. Trafiamy też na świetne osoby, które zabierają nas z drogi. Najpierw krótka podwózka do Tychów i rozmowa z kierowcą m.in. o egipskich doświadczeniach podróżniczych. Potem droga z niesamowitym Łukaszem, który podrzuca nas do Bielska-Białej. Rozstanie z nim trwa długo, bo tematów do rozmów starczyłoby na kolejnych kilka dni: motocykle, wyprawa do Gruzji, filozofia i elektryka…

karczma tatrzańska autostop

Ile osób – tyle historii

Łukasz podrzuca nas na stację paliw, gdzie czekanie na okazję się nieco wydłuża. Naprzeciwko stoi kolejka tirów i jeden z kierowców wykazuje duże zainteresowanie naszą sytuacją. Tłumaczy nam jednak, że przepisy nie pozwalają mu zabrać dwóch pasażerów, więc nie jest w stanie nam pomóc. Kiedy wraca do kabiny samochodu nadal nie spuszcza z nas wzroku. Później widzimy, jak maszeruje do kolejnego tira, trwają jakieś negocjacje, a następnie po raz kolejny do nas podchodzi. Okazuje się, że pertraktował ze swoim kolegą jeżdżącym w tej samej firmie. Przekonał go, by uczestniczył w akcji ratowania zmoczonych autostopowiczów i w ten sposób rozdzielamy się na ok. 100 km, jadąc z dwoma życzliwymi kierowcami ciężarówek.

Każdy z nas ma dzięki temu potem odmienne wersje tych samych historii opowiadanych przez dwóch kierowców. Kiedy po przemierzeniu Czech, trafiamy do słowackiej Żyliny i żegnamy się z tirowcami, staramy się posklejać opowieści w całość. Powstaje z tego historia z rozmaitymi wątkami mafijno-romansowymi. I oczywiście każda ze słyszanych wersji tych samych zdarzeń brzmi całkowicie inaczej. Ciekawi ludzie…

Słowacka życzliwość, czyli małymi kroczkami do celu

W Słowacji od pierwszych chwil spotykamy się z ogromną życzliwością mieszkańców. Najpierw starsza kobieta na nasz widok, a może bardziej naszych plecaków, podchodzi i sugeruje miejsce, gdzie zwiększą się szanse na złapanie stopa. Potem w nowej lokalizacji zatrzymuje się kierowca z synem. Postanawia nas przewieźć w inne miejsce, gdzie – jego zdaniem – będzie nam łatwiej wydostać się w kierunku Bratysławy.

pomnik Jozef Miloslav Hurban

I choć pomału zapada zmrok i szanse na podwózkę się zmniejszają – niespodziewanie zatrzymują się dwie sympatyczne młode dziewczyny, które proponują, że zabiorą nas do samej Bratysławy! I tak oto udaje nam się pokonać prawie 400 km w fantastycznym towarzystwie.

Do stolicy, a właściwie na jej peryferia docieramy późną nocą, więc nie ma czasu na wędrówki, tym bardziej, że w planie mamy kolejnego dnia dotrzeć na Węgry, a z tym wiąże się konieczność dość wczesnej pobudki. Tak więc szukamy w najbliższej okolicy hostelu i śmigamy na nocleg.

 

Wpis jest relacją z autostopowego wyjazdu na Bałkany i do kilku sąsiadujących z nimi krajów. 

Jeśli uważasz, że ten tekst może zainteresować Twoich znajomych - dmuchnij nam w żagle i udostępnij go dalej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *