Trzeci dzień w Bałczik i czas na rekonesans tego małego miasteczka, którego historia sięga starożytności.
Tron Dionizosa – przygotowanie do wieczornej biesiady
Przemierzając uliczki Białego Miasta (ta nazwa nawiązuje do lokalizacji na wapiennych skałach), mijamy Tron Dionizosa, który pierwotnie był patronem osady. Pozwalamy sobie zasiąść w tym kamiennym fotelu skierowanym w stronę morza. Brakuje tylko pucharu z trunkiem – na to jednak przyjdzie czas wieczorem, gdy pójdziemy pożegnać się z bułgarskimi znajomymi u Presiyany.
Pałacyk królowej i mały urbex
Chcemy rzucić okiem na osławiony pałacyk królowej Rumunii, którą Bałczik podobno tak urzekł swoim malowniczym położeniem i spokojną atmosferą, że postanowiła zlecić tu budowę swojej letniej rezydencji. Obecnie kompleks pałacowy nazywany „Cichym Gniazdem” i otaczająca go przestrzeń wyjątkowych zielonych ogrodów jest dumą Bułgarów (więcej ciekawostek o pałacyku i turystycznych atrakcjach miasta zawarliśmy we wpisie Bałczik – królewskie „ciche gniazdo” nad Morzem Czarnym).
Podążamy więc w kierunku morskiego nabrzeża. Szukając rezydencji królowej Marii Koburg widzimy ogromne silosy zbożowe i opuszczone budynki. Do silosów nie udało się dostać, toteż celujemy w pustostany. Z budynkami w okolicy było już znacznie łatwiej. W ich wnętrzu znaleźliśmy m.in. liczne graffiti, którymi ozdobione były ściany oraz dziesiątki podniszczonych masek przeciwgazowych.
Później, po wpisaniu w google frazy „Bałczik urbex” dowiadujemy się, że w mieście opuszczonych budowli jest dosyć sporo. Przyciągają coraz większą ilość miłośników eksploracji miejsc zapomnianych czy zrujnowanych. Są to zarówno historyczne budynki, jak i nieużywane już magazyny i niszczejące domki. Niestety nie mamy już czasu na research i odkrywanie Bałcziku od tej strony, więc możliwe, że wrócimy tu w przyszłości.
Pożegnanie przy suto zastawionym stole
Spacerujemy brzegiem piaszczystej plaży, a wracając do centrum mijamy cerkwie i meczety. Wieczorem wyposażeni w butelki z trunkiem Dionizosa udajemy się na pożegnalne spotkanie do pensjonatu Presiyany.
Przy tradycyjnie suto zastawionym stole czas mija na pogawędkach o turystyce, wędkowaniu (temat inspirują rybki, które na bieżąco smaży nasz znajomy), Jugosławii czy też podróżach, których celem był handel wymienny między krajami dawnych demoludów, no i znów o domowej produkcji alkoholi w Bułgarii i Polsce.
Nasi znajomi następnego dnia kończą swój urlop i wracają do domów. Żegnając się wręczają nam pokaźnych rozmiarów pakunek z mięsem, warzywami i sokiem. Wymieniamy się mailami i wyrażamy nadzieję, że jeszcze kiedyś nasze drogi się skrzyżują.
Leniwy finał pobytu w Bałczik
Kolejny dzień upływa nam na słodkim lenistwie na tarasie domu mamy Presiyany. Muzyczka w tle, książka w dłoni i opychanie się otrzymanymi specjałami kuchni bułgarskiej. Ostatnie chwile w Bałczik mijają leniwie i beztrosko. Jutro ruszymy dalej – już w kierunku Rumunii.