Druga noc w Burgas urozmaicona bełkotliwym monologiem pijanego mężczyzny i walką kotów – wszystko to rozgrywa się tuż pod naszym balkonem. Jest zatem czego posłuchać i na co popatrzeć😉
Pożegnanie z miastem nie może pominąć wizyty w piekarni u znajomego już sprzedawcy. Wcinamy nadziewaną serem banicę, zapijamy jogurtem i heja! Mamy do pokonania 5 km, aby wydostać się z miasta na wylotówkę.
Dziwne incydenty na pożegnanie z Burgas
Zanim docierany do celu, skręcamy w miejsce, w którym można poobserwować różne gatunki ptaków mające swoje siedziby przy Jeziorze Atanasowskim. Spotykamy tam milczącego faceta – może strażnik, może ornitolog, a może po prostu jakiś outsider? Dość podejrzliwie na nas spogląda, a kiedy pytamy go o ptaki, wydusza tylko z siebie, że to „nie ten czas”. Hmmmm – czy chodzi o porę roku czy dnia? A może o coś zupełnie innego. No nic, ptaków nie ma, więc ruszamy przez knieje dalej.
Znajdujemy jakaś wąską ścieżkę i mamy nadzieję, że nie sprowadzi nas na manowce. Po kilkunastu metrach słyszymy sapanie i dostrzegamy zmierzającego w naszą stronę ogromnego psa, którego zamiary trudno odgadnąć. Nie wygląda na miłego przytulasa. Po wymianie porozumiewawczych spojrzeń i oszacowaniu sytuacji, dokonujemy spokojnego odwrotu. Bez gwałtownych ruchów idziemy z powrotem, słysząc jeszcze przez pewien czas kroki czworonożnego towarzysza.
Kiedy wychodzimy z gąszczy, trafiamy na parking samochodowy – a tam kolejny nietypowy osobnik. Z BWM z przyciemnianymi szybami wychodzi gość z pistoletem przy pasku. Wymieniamy spojrzenia i ruszamy w przeciwną stronę kierując się do wyjścia z parkingu. Co za miejsce!
Plany są po to, by je zmieniać…
Kiedy docieramy na stację benzynową, wyciągamy nasz warsztat pracy, czyli marker i karton.
Zaczynamy literować „Varna” i ledwie co finalizujemy tę wyczerpującą pracę😉, zagaduje nas kobieta, która skończyła tankować i zaraz rusza dalej. Razem z synkiem Filipem podążają do Złotych Piasków i proponuje, że może nas zabrać i podrzucić do Nessebar. Od czego są plany? By je zmieniać, oczywiście. Nie mamy parcia, by dziś dotrzeć do Varny, a o Nessebarze naczytaliśmy się sporo pozytywnych rzeczy.
Wrzucamy więc plecaki, ładujemy się na tylne siedzenia i ruszamy. W drodze dowiadujemy się o kilku ciekawych miejscach w okolicy, które zapisujemy w notatniku na wszelki wypadek. Prowadząca auto kobieta służbowo dość dużo podróżowała i opowiada nam, że zna trzy miasta w Polsce, w których zatrzymywała się na konferencjach. Była w Gdańsku, Oświęcimiu i Krakowie – relacjonuje wrażenia z odwiedzanych miejsc. W rozmowę włącza się też kilkuletni Filip nieźle władający angielskim.
Kobieta podwozi nas najpierw do zabytkowej strony miasta, ale doradza, by szukać noclegu w nowej części, gdzie ceny są zdecydowanie niższe. Korzystamy z sugestii, na co reaguje zwrotem samochodu i podwózką w centrum. Żegnając się z nami, podaje namiary na siebie i deklaruje pomoc, gdyby była potrzebna. W drodze naprawdę można spotkać cudownych ludzi!
Stary Nessebar
Idziemy na frappe, szybko znajdujemy fajny pensjonat nieopodal, zrzucamy plecaki i ruszamy na spotkanie z położonym na skalistym półwyspie antycznym Nessebarem. Podążając 400-metrową drogą łączącą starą i nową część miasta mijamy uwieczniany na widokówkach zabytkowy wiatrak z XVIII wieku.
Zanim wejdziemy na teren jednego z najstarszych miast Bułgarii, zatrzymujemy się przy wygrywającym na gajdzie, niezwykle ruchliwym muzyku. Tańczy i dmucha w instrument, wydając niepowtarzalne dźwięki, tuż przy tabliczce przypominającej, że wkraczamy na teren miasta wpisanego na światową listę dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Nessebar bywa określany „Dubrovnikiem Bułgarii”, więc spodziewamy się nie tylko pięknych widoków i miasta zamkniętego w obrębie historycznych murów, ale też mnóstwa turystów. Istotnie – mimo wieczornych godzin i końca sezonu, tłok tu niemiłosierny. W tym gąszczu co jakiś czas wyłapujemy przede wszystkim rozmowy prowadzone po polsku i rosyjsku.
Turystyczna pułapka w Nessebar
Zetknięcie z pradawnym miastem zaczyna się od ataku licznych straganów z tandetnymi pamiątkami i naganiaczami, którzy dość nachalnie zapraszają do restauracji i kawiarni. Trudno poczuć klimat antycznego miasta w takiej atmosferze. Potem doczytaliśmy, że Nessebar jest miejscem z największą liczbą stoisk handlowych na metr kwadratowy. Staramy się uciec od tego jarmarku w bardziej spokojne wąskie uliczki, przy których stoją stare domy wzniesione charakterystycznym dla tego miejsca stylu: kamienny jasny parter, drewniane piętra i czerwone dachówki.
Szwendamy się, przyglądając ruinom murów sprzed 1500 lat. Mijamy charakterystyczne dla Nessebaru – określanego mianem „miasta 49 cerkwi” – świątynie: cerkiew św. Jana Chrzciciela, św. Apostoła, Bogurodzicy i najpopularniejszą Chrystusa Pantokratora z XIII wieku. Wspinamy po kamiennych schodach i docieramy na nabrzeże tuż po zachodzie słońca.
No nic, trzeba wracać, a tym samym znów zmierzyć z turystyczną częścią miasta wypełnioną straganami oferującymi zdecydowanie częściej chińskie gadżety niż lokalne rękodzieło. Ceny w restauracjach są podporządkowane komercyjnemu charakterowi miejsca – odpuszczamy sobie wizytę w tutejszych knajpkach.
Pożegnaniu z tzw. „bułgarską Rawenną” towarzyszą ponownie dźwięki gajdziarza, który zmienił miejscówkę i teraz szaleje w świetle reflektorów na antycznych murach.
Wieczorem pijąc piwko na tarasie w pensjonacie decydujemy następnego dnia ruszyć w kierunku Varny.