On the road again

Po nieproszonej wizycie tajemniczego gościa noc jest pełna napięcia. Śpimy niespokojnie, od czasu do czasu robiąc sobie głupie żarty i strasząc wzajemnie wilkiem. Każdy szmer rozgrzewa wyobraźnię, poruszenie namiotu podmuchem wiatru kreuje watahę, która czai się na zewnątrz, jakikolwiek dźwięk przypisywany jest niepożądanym odwiedzinom. Na szczęście to tylko imaginacja. W rzeczywistości enigmatyczna postać dała nam spokój. Napędziła tylko stracha i swoją wizytą skróciła nasz pobyt nad Jeziorem Ochrydzkim.

ognisko nad jeziorem ochrydzkim macedonia

Lepiej nie kusić losu…

Tym razem nie pozwalamy sobie na długie leniuchowanie w namiocie. Sprawnie przygotowujemy śniadanie, któremu towarzyszą stare dobre hity Beatlesów (po jednym kawałku Pantery Przemek został zrugany przez resztę😁). Potem ostatnia kąpiel w zatoce i zwijamy namioty. Podążamy w stronę parkingu przy Bay of the Bones, gdzie próbujemy złapać stopa do miasta.

Stoimy nieopodal porzuconego wraku starego samochodu (Citroen?). Dla zabicia czasu strzelamy kilka fotek wyginając się na masce jak dziewczyny z pin-up’owych sesji, a potem przyglądamy się rzadko przejeżdżającym samochodom. Większość z nich ma komplet pasażerów, więc zdajemy sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Na szczęście po niecałej godzinie nadjeżdża autobus – bez wahania ładujemy plecaki i jedziemy w stronę Ochrydu.

śniadanie nad jeziorem ochrydzkim

W labiryncie 

W mieście wypełnionym po brzegi turystami rezerwujemy hostel na najbliższą noc – tyle, że kiedy tam docieramy, okazuje się, że jest pełen (błąd w systemie rezerwacji na Bookingu). Szukamy dalej i podążamy znów z naszymi tobołami przez miasto. Poszukując błędnie oznaczonego na mapie kolejnego hostelu, spotykamy wielu Macedończyków chętnych do udzielenia pomocy.
No cóż – jak głosi antyczna sentencja – „błądzenie jest rzeczą ludzką”. Kiedy po raz kolejny tkwimy w gąszczu uliczek z absolutnie nielogiczną numeracją, podchodzi do nas mężczyzna, który dostrzegł naszą dezorientację połączoną z irytacją. Tłumaczymy, że szukamy hostelu i podajemy adres. Facet wyjaśnia, że na osiedlu obowiązuje zwariowana numeracja i mimo tego, że tu mieszka, nie potrafi określić kierunku, jaki powinniśmy wybrać. Wyciąga jednak telefon i próbuje dodzwonić się do hostelu. Tam jednak nikt nie odbiera.

No cóż, ucinamy sobie miłą pogawędkę o życiu w Macedonii, a potem widok gitary Yamana otwiera furtkę do tematów muzycznych. Facet okazuje się być zagorzałym fanem Deep Purple i mocnego rockowego brzmienia. Rekomenduje zapoznanie się z dokonaniami gitarzysty z Macedonii – Vlatko Stefanovskiego.

Rakija rozwiązuje języki

Rozmowę niespodziewanie przerywa pojawienie się starszego gościa na skuterku. Przedstawia się jako właściciel hostelu, którego bez efektu szukaliśmy. Ten – nie wiemy, w jaki sposób – domyślił się, że krążymy w okolicy i postanowił nas odnaleźć. Ufff, koniec poruszania się w tajemniczym labiryncie ochrydzkich uliczek. Podążamy za przewodnikiem jeszcze spory odcinek drogi aż trafiamy do małego hostelu usytuowanego wśród betonowych bloków.

Nasz gospodarz po przekazaniu kluczy, natychmiast zaprasza na domową rakiję, a jego żona przynosi tacę z filiżankami kawy po turecku i ciasteczkami. Właściciele okazują się ciekawymi i rozmownymi ludźmi. Starszy pan jest obecnie emerytem, który z prawdziwą pasją prowadzi swój mały hostel zapewniający mu kontakt z ludźmi z całego świata. Były adwokat z dumą wymienia, z jak odległych zakątków przybywają do niego goście. Potwierdza, że całkiem sporą grupę turystów stanowią Polacy. Z żoną gospodarza rozmowa toczy się łamanym rosyjskim. Wyraźnie wyczuwamy sentymentalny ton we wspomnieniach z czasów Jugosławii.
Wieczorem przygotowujemy obiad w hostelowej kuchni, zapijamy czerwonym winem i słuchając muzyki planujemy kolejny odcinek drogi.

statek turystyczny na jeziorze ochrydzkim

Autostopem do Skopje? Nie tak szybko!

Yaman budzi się pierwszy i wyskakuje do osiedlowego sklepiku po zakupy. Śniadanie pierwsza klasa!
Potem pakujemy się, żegnamy z gospodarzami i kierujemy w stronę centrum. Nadal nie podjęliśmy decyzji, dokąd kierujemy się dalej. Przy kawie obgadujemy temat i odrzucamy pomysł wyjazdu do Mamrowa, a postanawiamy ruszyć prosto do Skopje. Pełni wiary w to, że wydostaniemy się bez problemu rezerwujemy nocleg w stolicy Macedonii i ruszamy w stronę stacji benzynowej przy wylotówce z miasta. Na kartonie wpisujemy pożądany kierunek wyprawy i wystawiamy kciuk.

Mija pół godziny w niemiłosiernym skwarze i nic. Potem godzina, dwie, trzy – bez żadnego skutku. Zatrzymuje się jeden samochód – taksówka oferująca podwiezienie zgodnie z obowiązującą taryfą. Robimy małą przerwę i chronimy się przed słońcem w kafejce przy stacji. Potem wybijają kolejne godziny.
Kiedy dochodzi szósta, wspólnie decydujemy, że postoimy te parę minut do pełnej godziny, a potem ruszymy na przystanek autobusowy (ostatni autobus do Skopje rzekomo odjeżdża o 19).

górski krajobraz obok jeziora ochrydzkiego

Nigdy nie trać nadziei!

No i kiedy już mamy zarzucić plecaki, by po pięciu nieefektywnych godzinach się poddać, zatrzymuje się mały hyundai, a z niego wychodzą dwie dziewczyny, które oferują wspólną podróż do Skopje. W bagażniku, w którym mają swoje walizki mieści się tylko jeden plecak, więc wciskamy się całą trójką na tylne siedzenia, a na kolanach lądują nasze pozostałe bagaże. Ledwo co można zamknąć drzwi, widoczność jest mocno ograniczona, ale to nikomu nie przeszkadza. Ważne, że do przodu.
Nasze wybawicielki to Eva i Iva – obie mieszkają i pracują w Skopje, a nad Jeziorem Ochrydzkim spędzały parę dni urlopu. Są niezwykle otwarte i serdeczne. Przyznają, że zawsze zabierają stopowiczów. W tle pojawia się muzyka, która jest i nam bliska – przeboje Beatlesów, Eddie Vedder, a potem Buena Vista Social Club. Ponad trzy godziny jazdy mijają niepostrzeżenie.

Eva i Iva chętnie opowiadają o Macedonii, jej historii, atrakcjach i życiu codziennym w tym ciągle mało popularnym turystycznie kraju. Wymieniamy się kontaktami i otrzymujemy zachętę, by odzywać się do nich, gdybyśmy czegoś potrzebowali w Skopje.

Skopje nocą 

Dziewczyny zawożą nas na parking przy Old Bazar, gdzie w okolicy mamy zarezerwowany hostel. Żegnamy się i wstępnie umawiamy na spotkanie przy piwku w wolnej chwili.

A potem powtarzamy historię z poprzedniego dnia – czyli lokalizacja na mapie swoje a rzeczywistość swoje. Krążymy, szukając hostelu. Pytamy ludzi, pokazujemy adres – i nic. We wskazanym miejscu są bloki i żadnego oznaczenia. Idziemy w końcu do ekskluzywnego dużego hotelu przy głównej ulicy i recepcjonista chętnie służy nam pomocą. Dzwoni pod numer wskazany przy rezerwacji i dowiadujemy się, że za 10 minut pojawi się po nas właściciel. Ten rzeczywiście przychodzi, daje nam klucze, przekazuje kody i hasła do wifi. Następnie wskazuje palcem blok po przeciwnej stronie ulicy. Nie ma tam żadnego oznaczenia i to spowodowało naszą dezorientację. Właściciel jest niezwykle wyluzowanym gościem, który prowadzi ten hostel od niedawna i chyba przyjął za obowiązujące bardzo swobodne standardy. Kiedy nam już wszystko przekazał, po prostu się ulotnił.

My natomiast ostatkiem sił po dniu wypełnionym słońcem, czekaniem, słońcem, czekaniem, no i podróżą hyundaiem na tylnym siedzeniu z czterema plecakami i gitarą – zrzucamy bagaż i idziemy jeszcze do tureckiej dzielnicy Skopje, by się czymś wzmocnić przed snem. Większość knajpek jest już zamknięta, więc wybór jest dość ograniczony. Kiełbaski i piwko nas uszczęśliwiają.
Najedzeni wracamy do hostelu i padamy ze zmęczenia.

 

Wpis jest relacją z wyjazdu na Bałkany i do kilku sąsiadujących z nimi krajów. 

Jeśli uważasz, że ten tekst może zainteresować Twoich znajomych - dmuchnij nam w żagle i udostępnij go dalej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *