Drugi dzień w Visegradzie – mieście w Bośni, do którego trafiliśmy przypadkowo. Hostelu, który pojawił się na bałkańskim szlaku niespodziewanie. Ludzi, którzy po krótkim czasie wydali się starymi dobrymi znajomymi.
Lekcje historii Serbii przy porannej kawie
Dzień rozpoczynamy domowym śniadaniem. Gospodarze serwują mistrzowski omlet zapijany bośniackim jogurtem. Jesteśmy pełni, ale na stole pojawiają się miseczki z domowymi konfiturami – konkurencja jest zażarta: malina kontra jeżyny. Trudno się opamiętać. I wówczas gospodarz przynosi miód – poddajemy się. Wiemy, że ciężko będzie się ruszyć po takim śniadaniu. A ledwie odchodzimy od stołu, gospodyni już przynosi kawę na werandę.
Tam akurat kończy śniadanie bośniacko-turecka rodzinka, która również zatrzymała się w hostelu. Ucinamy pogawędkę o podróżach, Turcji i Bośni. Chłopcy zaraz po posiłku idą pograć w koszykówkę. Kiedy kończy karmić niemowlaka, dołącza do starszych synów ich mama. W hidżabie celnie trafia piłką do kosza i nie daje forów synom. Rywalizacja jest czysta. Dwumiesięcznego synka bierze w objęcia ojciec – inżynier pracujący w Sarajewie, z zamiłowania historyk i badacz drzew genealogicznych. Z pasją opowiada o dziejach Serbii i Bośni, tłumaczy zawiłości kulturowe.
W tle oczywiście pojawia się gospodarz z nieodłącznym telefonem z uruchomionym translatorem. To on właśnie tworzy niepowtarzalną atmosferę tego miejsca, dbając o to, by każdy czuł się jak w domu.
Po południu idziemy na spacer po mieście. Zdążyliśmy je poznać poprzedniego dnia, więc teraz tylko utrwalamy w pamięci widok mostu i okolic. Pogoda cały czas nas zaskakuje. Normą stały się nagłe ulewy, ktore trwają zazwyczaj 20 minut, a po których ślad ginie po 30 minutach. Tak jest i tym razem. Chronimy się więc przed deszczem w jednej z napotkanych restauracji. I znowu zajadamy się Ćevapčići – ciężkostrawnym, ale smacznym daniem bałkańskim.
Nauka języków obcych przy toastach
Po powrocie gospodarz daje nam lekcje z ogrodnictwa (na stole pojawiają się jabłka, śliwki i aronia z domowego sadu) i wtajemnicza w produkcję śliwowicy i rakii. Jako że sam jestem blisko związany z branżą whisky, pytania nie ustawały, jednak gospodarz okazał się wytrawnym profesjonalistą w swoim fachu – wszelkie zawiłości potrafił wytłumaczyć lub narysować. Wiadomo jednak, że najskuteczniejsze metody przyswajania wiedzy to harmonijnie połączona teoria z praktyką 😋
Pojawiają się zatem na stole trunki, które wymagają mocnej głowy. Przynosimy w ramach rewanżu polską wódkę z czarnego bzu, którą następnie częstujemy dziewczyny z Turcji poznane poprzedniego wieczora. Toasty wznosimy po serbsku, polsku, angielsku i turecku. Utrwalamy: şerefe! Pojawia się też nowy gość w hostelu – chłopak z Serbii, który opowiada nam o swoim kraju.
Tej nocy na niebie ma się pojawić czerwony Księżyc. Wypatrujemy go, ale atmosfera przy stole przyćmiła najdłuższe zaćmienie Księżyca w XXI wieku (a następne w 2123…). Obserwujemy tylko pierwszą fazę zjawiska, a całą jego wyjątkowość pozostało nam podziwiać następnego dnia na fotkach publikowanych w internecie.
Wpis jest relacją z autostopowego wyjazdu na Bałkany i do kilku sąsiadujących z nimi krajów.