Gjirokastra, czyli przewrotny urok pamięci o dyktatorze

Gdy podróżuje się bez rygorystycznego harmonogramu i ograniczeń czasowych trasa często sprawia przyjemne niespodzianki. Taki przebieg miała choćby nasza wędrówka przez Albanię. Wprawdzie planowaliśmy poznać kraj, ale nie wyznaczaliśmy sobie żadnych punktów, które należałoby obowiązkowo zaliczyć. Pełna improwizacja, która przyniosła mnóstwo przygód i wartościowych znajomości. I właśnie dzięki temu, że po drodze spotykaliśmy wiele osób, które towarzyszyły nam na niektórych odcinkach, plany rodziły się spontanicznie i wdrażane były w życie natychmiastowo. I tak właśnie szlak nas poprowadził z beztroskiego Ksamilu, przez turystyczną Sarandę do wyjątkowej Gjirokastry. Mawia się, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem. A skoro Gjirokastra bywa nazywana „Srebrnym Miastem” – to poświęcimy jej w dzisiejszym wpisie całą uwagę. 

albania Kalaja e Gjirokastrës

Znajomości na autostopowym szlaku

O Gjirokastrze udało nam się sporo poczytać, zanim do niej dotarliśmy. Za sprawą papierowego wydania przewodnika po Albanii, który wpadł w nasze ręce podczas beztroskich kilku dni spędzanych na dzikiej plaży w Ksamilu, mieliśmy wyobrażenie o mieście i jego bogatej historii. Szczęśliwą posiadaczką naprawdę ciekawej książki na temat „kraju bunkrów” była Agnieszka. Poznaliśmy ją na początku naszego szlaku autostopowego – w drodze z Poznania do Katowic. Dzięki temu, że wymieniliśmy się wówczas kontaktami, po kilku tygodniach w drodze dowiedzieliśmy, że planuje wpaść wraz ze swoją przyjaciółką na urlop do Albanii. Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że nasze terminy pobytu w tej części Europy się pokrywały. A zatem udało nam się ponownie przeciąć drogi. Po biwakowym okresie spędzonym nad brzegiem morza w Ksamilu wspólnie z Agą i Marzeną wyruszyliśmy właśnie do miasta-muzeum, bowiem taki status posiada Gjirokastra.

Mając świadomość tego, że w czteroosobowym składzie złapanie stopa graniczyłoby z cudem, a jednocześnie doświadczeni już nieco podróżą po Albanii i zwyczajem tamtejszych kierowców ustalających stawkę za podwiezienie, zdecydowaliśmy się na podróż do celu busem. Mniej ambitnie, bardziej wygodnie, ale skutecznie. Poza tym nasze towarzyszki przebywały na urlopie, a zatem były też ograniczone terminami – to zaś nie szło w parze z nieprzewidywalnością łapania okazji. Tak więc wyruszyliśmy z Ksamilu, przesiadając się w Sarandrze, by dalej kierować się do Gjirokastry. Dziewczyny wyskoczyły z busa wcześniej, by jeszcze zobaczyć Syri i Kalter, czyli tzw. albańskie Blue Eye (wywierzysko z wodą wypływającą naturalnie spod ziemi). My odpuściliśmy sobie wędrówkę do Błękitnego Oka. Ponad 35 stopniowy upał, 25 kg na plecach i klatce piersiowej plus wspinaczka w tłumie weekendowych turystów – trochę lenistwo a trochę rozsądek sugerowały, by oszczędzać siły na dalszą podróż.

gjirokastra by night

Disco polo w albańskiej tawernie

Umówiliśmy się zatem z Agnieszką i Marzeną na spotkanie już w Gjirokastrze. Gdy dotarliśmy do miasta, bez większych problemów udało nam się wyszperać w necie ciekawe lokum na nocleg. Zanim jednak tam trafiliśmy, przemierzaliśmy w duecie drogę, szukając miejsca na późny obiad. Przechodząc niedaleko ronda, przyjaźnie machał do nas właściciel pobliskiej tawerny. Najpierw pokazał nam swoje zaplecze kuchenne, gdzie na ogromnych rusztach powoli obracało się mięso. Po chwili okazało się, że specjalista w przygotowaniu potraw z grilla znał całkiem sporo polskich słów. Zdradził nam, że od czasu do czasu ogląda polską telewizję, w ten sposób ucząc się naszego języka. Po takim zagajeniu trudno było odmówić zajęcia stolika i złożenia zamówienia. Ledwie zajęliśmy miejsca i zaczęliśmy przeglądać menu z czterema pozycjami i napojami – w tle zaczęło rozbrzmiewać… disco polo

Po złożeniu zamówienia, skontaktowaliśmy się z dziewczynami. Właściciel tawerny na wieść o tym, że oczekujemy na znajome zmierzające w naszym kierunku, zapytał o ich imiona, po czym gwałtownie się zerwał. Nie bardzo rozumieliśmy, co się dzieje, ale sprawa po chwili się wyjaśniła. Mężczyzna zrzucił zapaskę, złapał rower i wykrzykując „Ma-zie-na!” ruszył na dwuśladzie przed siebie. Po kilkunastu minutach penetrowania najbliższej okolicy, wrócił zmartwiony, gdyż nie udało mu się namierzyć naszych towarzyszek.

gjirokastra-podróż

Te jednak wkrótce nas znalazły i przyłączyły do stolika. Zaprosiliśmy także przechodzącą obok tawerny dziewczynę z plecakiem, która okazała się samotną podróżniczką z Polski. Zajadając się specjałami przyniesionymi przez właściciela tawerny, wymieniliśmy się spostrzeżeniami na temat Bałkanów oraz przemieszczania się autostopem po tej części Europy. Nawet nie zwróciliśmy większej uwagi na chwilowe oberwanie chmury i obfity deszcz. Zanim jednak zmieniliśmy temat, już po ulewie nie było śladu. Pożegnawszy się z Agatą (stopowiczką z Polski) oraz właścicielem knajpki, ruszyliśmy przed siebie, zmierzając w stronę centrum Srebrnego Miasta. 

Tysiąc schodów do folk-pop-artowskiego domu

Lokum, do którego zmierzaliśmy zlokalizowane było w centrum starego miasta, dokąd wspinaczka prowadziła po stromych, wąskich uliczkach. Gjirokastra nie bez powodu nazywana jest „Miastem Tysiąca Schodów”. Kolejne metry wiązały się nie tylko z tym, że coraz bardziej pot lał się z czoła, ale przede wszystkim – oglądając się za siebie, można było doceniać panoramę miasta jakby wyjętą z pocztówkowych obrazków. Im głębiej i wyżej – tym ciekawiej i piękniej. Mijane kamienne domki pokryte szarymi łupkami. Pnące się po ścianach domów winorośla. Na wprost, na wzgórzu oświetlona średniowieczna twierdza. Nie ma się co dziwić, że Gjirokastra została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO (w 2005 r). To naprawdę wyjątkowe miejsce. 

albania srebrne miasto

I równie zadziwiający był dom, w którym mieliśmy się zatrzymać na najbliższy nocleg . Fantazja właścicieli nie ograniczała się do sztampowego wystroju hosteli, pensjonatów i innych przybytków otwierających swe drzwi dla podróżujących. W pokoju powitało nas ręcznie wystrugane łoże i haftowana wykrochmalona pościel – po kilku ostatnich nocach na dzikim kempingu w Ksamilu wyglądało to dla nas nieco egzotycznie. Na ścianach zarówno w pokoju, jak i całym domu – swoista galeria sztuki. Impresjonizm ze szczyptą dadaizmu i sporą porcją pop-artu. Obok płócien z tradycyjnymi widoczkami, trafiały się reprodukcje zaskakujące nagromadzeniem takich elementów, jak: cwałujący koń, łabędź w locie, szczyty górskie, wodospady, zachody słońca, domki jak dla Barbie, barwne strumyczki – a wszystko na jednym obrazie!

Na korytarzu mnóstwo dziwnych rekwizytów. Lampy naftowe, maszyny do szycia, dzbany, świeczniki, suszone i sztuczne kwiaty… Przy drzwiach naszego pokoju straż pełniły: wypchany paw i miniaturowy konik na biegunach. W przepięknym zielonym ogrodzie pnącza z winogronami, króliki, studzienki, fontanny i… podświetlane usta jak z prac Andy’ego Warhola. Oczarował nas przestronny taras, z którego mogliśmy podziwiać panoramę miasta. A na balustradzie o nasz dobry nastrój dbał oświetlony, migoczący renifer.

Poranek z qifqi i reniferem

panorama z twierdzy kalaja gjirokastra

Gospodarze – albańskie małżeństwo nie porozumiewało się w ogóle w języku angielskim, jednak dbało – głównie z użyciem mowy ciała – o to, by każdy gość czuł się u nich jak król. Rano gospodarze przygotowali dla nas śniadanie, które podane na tarasie z widokiem na malownicze okolice było znakomitym startem dla nowego dnia. Powitał nas suto zastawiony stół. Nie mogło na nim zabraknąć charakterystycznej dla Gjirokastry potrawy: qifqi – ryżowych kulek z jajkiem i świeżymi ziołami. Po takim poranku, szybko spakowaliśmy plecaki, które zostawiliśmy u gospodarzy, a sami poszliśmy pozwiedzać miasto. Czasu nie mieliśmy zbyt dużo, a Gjirokastra miała wiele do zaoferowania. 

Podróż w czasie, czyli wizyta w Domu Skenduli

Pierwsze kroki skierowaliśmy do zabytkowego Domu Rodziny Skenduli. Tego typu tradycyjnych albańskich budowli niestety nie zachowało się zbyt wiele na skutek burzliwej historii kraju, a zwłaszcza okresu panowania urodzonego właśnie w Gjirokastrze dyktatora Envera Hodży. Po wejściu na teren domu-muzeum otrzymaliśmy za przewodnika starszego pana opowiadającego o losach swoich przodków, którzy od początku XVIII wieku zamieszkiwali ten masywny przestronny budynek mieszkalno-warowny, nazywany w Albanii „kulle”. Mimo że znajomość języka angielskiego naszego przewodnika ograniczała się do kilkunastu słów, niezwykle plastycznie i obrazowo przedstawiał historię domu i przeznaczenia konkretnych miejsc.

atrakcje gjirokastry - dom skenduli

Pokazał nam pomieszczenia znajdujące się na parterze, w tym kamienny bunkier oraz miejsca, w których przede wszystkim trzymano bydło i które służyły za spiżarnie oraz tłocznię oliwy. Potem jego rolę przejął najmłodszy potomek rodu Skenduli – chłopak tłumaczący zawiłą historię swojej rodziny. On sam dumnie podkreślał, że jest przedstawicielem jedenastej generacji rodu Skenduli. Jego przodkowie zajmowali ten kamienny piętrowy dom do końca II wojny światowej, kiedy to budynek został przejęty przez komunistów. Dla zwolenników Envera Hodży nic nie znaczył fakt, iż była to własność zajmowana wówczas od dziewięciu pokoleń przez albańską rodzinę. Reżim przecież zabraniał posiadania czegokolwiek na własność.

Chłopak z ogromnym zaangażowaniem prezentował dalsze pomieszczenia i tłumaczył ich przeznaczenie, zwracając uwagę na pielęgnowane przez swoją rodzinę tradycje. To właśnie one nie pozwalały na kontakty mężczyzn z niezamężnymi kobietami, a konstrukcja domu była temu podporządkowana. Trzeba też wiedzieć, że w tego typu budowlach mieszkały wielopokoleniowe rodziny – zdarzało się, że kulle zajmowało 30 osób. Budynki poza przeznaczeniem mieszkalnym, stanowiły budowle warowne. Dbano o to, by w razie napaści wroga, można było się w nich zabarykadować i bronić. Temu m.in. służyły otwory w przedsionku, przez które można było kontrolować najbliższe otoczenie domu i ewentualnie wycelować do niepożądanego gościa.

Życie w kulle

Pierwsze piętro domu stanowiło centrum życia mieszkańców zimową porą – było tam po prostu najcieplej. Najważniejszy pokój umiejscowiony był nad stajnią. Dzięki temu ciepło zwierząt dogrzewało pomieszczenie, w którym znajdował się też kominek (tych w domu Skenduli było dziewięć, co świadczyło o prestiżu rodu). Pokoje nie posiadały mebli – wszystkie przedmioty chowano w szafach umieszczonych w pomysłowych wnękach. Te stanowiły także granicę między częścią kobiecą i męską posiadłości. Mieszkańcy sypiali na materacach rozkładanych na podłodze w sypialni. Kuchnia, którą zaprojektowano nad bunkrem, była jedynym pomieszczeniem, które posiadało kamienną podłogę.

dom skanduli

Na drugim piętrze znajdowały się pomieszczenia użytkowane latem oraz pokoje przeznaczone na specjalne okazje. Do takich należały apartamenty nowożeńców – letni i zimowy. W tym drugim umieszczony był nawet prysznic z wodą podgrzewaną w kuchni. Duże wrażenie wywarł przestronny pokój z dekoracyjnymi ścianami i dużym kominkiem. Nasz przewodnik zwrócił uwagę na przeważający motyw ornamentacyjny w tej komnacie – to kwiat granatu symbolizujący bogactwo i pomyślność rodu. To podzielone na dwie części pomieszczenie wykorzystywano podczas rodzinnych imprez. Bliżej wejścia przy ścianach umieszczono niskie ławy. Na nich zasiadali wizytujący rodzinę Sekunduli. Natomiast przy oknach – na podwyższeniu miejsca zajmowali gospodarze i goście honorowi. Szczególnym miejscem był środek pomieszczenia wyznaczony przez umieszczony na suficie plafon z dwoma rozetami symbolizującymi małżonków. I właśnie w tym miejscu siadała młoda para bezpośrednio po uroczystości zaślubin.

Na tej kondygnacji znajdował się też drewniany balkon, z którego Gjirokastra prezentowała się w całej okazałości. Było to miejsce przeznaczone na spotkania towarzyskie, gdzie oczywiście wydzielono specjalną część dla kobiet i mężczyzn. I tam również kończyła się nasza wycieczka po rezydencji rodu Skenduli.

Duch Envera Hodży napędza biznes

Dalsze kroki skierowaliśmy w stronę starej średniowiecznej twierdzy rozbudowanej przez Turków osmańskich. Spacerowym krokiem przemierzyliśmy utrzymane w orientalnym stylu uliczki, na których roiło się od maleńkich warsztatów rzemieślniczych i sklepików z pamiątkami. Stragany wypełniały także stare mundury, hełmy, czapki wojskowe, broń oraz lokalne rękodzieło. Ponadto mnóstwo tam gadżetów przypominających, że Gjirokastra to miejsce narodzin byłego albańskiego prezydenta Envera Hodży. Gdyby ktoś chciał zachować w pamięci ten fakt, obkupi się w kubeczki, koszulki, magnesy, przypinki z jego wizerunkiem bądź w popielniczki o kształcie bunkrów – obsesji Hodży. Można też wypatrzeć całkiem sporo straganów sprzedających książki jego autorstwa. Trudno wyczuć, czy eksponowanie albańskiego dyktatora to wyłącznie chwyt marketingowy czy też odrobina dumy tych mieszkańców Gjirokastry, którzy sentymentalnie wracają do przeszłości…

Kalaja e Gjirokastrës, czyli XV w. zamek w Gjirokastrze

Gdy dotarliśmy do twierdzy, w kasie powitała nas miła bileterka. Ta poinformowała, że obecnie najbardziej liczną grupę turystów stanowią właśnie Polacy. Gjirokastra cieszy się wśród naszych rodaków popularnością, a przekonywaliśmy się o tym na każdym kroku. Również na terenie twierdzy, gdzie mijaliśmy samotnych wędrowców z Polski, jak też zorganizowane grupy z przewodnikiem.

gjirokastra albania zamek kalaja

armata w zamku w gjirokastrze

Twierdza Kalaja otoczona jest przez solidne mury obronne, w obrębie których zachowały się fragmenty pięciu wież oraz trzech bram. Budowla powstała w XII wieku, przy czym w XV wieku powiększono ją, a lata świetności przypadły na XIX wiek za czasów panowania Ali Paszy. W czasach dyktatury miejsce było przeznaczone dla więźniów politycznych, a obecnie na jego terenie znajduje się największe w Albanii muzeum wojska. 

tabliczka czołg-albania

Najpierw przeszliśmy obok kolekcji włoskich i niemieckich dział wojskowych z czasów II wojny światowej, które wyeksponowane są na terenie dawnego więzienia. Potem wyszliśmy na dziedziniec i snuliśmy się wzdłuż murów, skąd rozpościerał się widok na miasto. Ciekawym obiektem umieszczonym na terenie twierdzy – w ogrodzie – był wrak amerykańskiego samolotu zwiadowczego Lockheed T33 Shooting Star, przy którym umieszczono tabliczkę prezentującą różne wersje historii znalezienia się tego obiektu w Albanii. Jedna, najczęściej powtarzana mówiła o awaryjnym lądowaniu samolotu imperialistów koło Tirany w grudniu 1957 roku  i w konsekwencji – przejęciu maszyny uznanej za obiekt szpiegowski. I tak Gjirokastra stała się jej ostatecznym przeznaczeniem. 

Albania Gjirokastra Samolot Lockheed T33 Shooting Star

Dalej poszliśmy na rozległy plac ze sceną, na którym organizuje się występy podczas festiwalu folklorystycznego w Gjirokastrze. Przyjrzeliśmy się jeszcze małej cerkwi i zabytkowej wieży zegarową. No i spoglądając na zegarki, uznaliśmy, że czas już wracać po plecaki i wydostać się z tego ciekawego miasta.

Gjirokastra – albańskie srebro na wagę złota

W drodze powrotnej skorzystaliśmy jeszcze z wydrążonego pod zamkiem tunelu, który prowadzi w stronę nowej części miasta. Ostatnie spojrzenie na panoramę utwierdziło nas w przekonaniu, że warto było zaufać rekomendacjom w przewodniku. Ten przekonywał, że wizyta w Albanii musi koniecznie wiązać się z odwiedzinami wyjątkowego miasta-muzeum. Tym razem w entuzjastycznych opisach nie było cienia przesady – Gjirokastra jest naprawdę warta uwagi. 

Jeśli uważasz, że ten tekst może zainteresować Twoich znajomych - dmuchnij nam w żagle i udostępnij go dalej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *