Nasze dotychczasowe doświadczenia wyjazdowe wynikały w głównej mierze z głodu. Zawsze mieliśmy ogromny apetyt – nie tylko na inne smaki, ale też dźwięki, obrazy, zapachy, słowa. Byliśmy też spragnieni konfrontacji – nie tej jednak wymagającej siły mięśni, refleksu w walce, stosowania ciosów i uników. Odczuwaliśmy potrzebę konfrontowania tego, co obejrzeliśmy, usłyszeliśmy, o czym czytaliśmy – z realnym światem, konkretnymi ludźmi i rzeczywistością, której chcieliśmy dotknąć.
Wiecznie głodni
Przyglądając się naszym wyjazdom z dystansu, widzimy jednak w tym pewną sprzeczność. Niby kierowała nami chęć zetknięcia z czymś nowym, a jednak było to już czymś poznanym. Trochę w tym filozofii rodem z „Rejsu” wyrażonej w monologu:
Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. No… To… Poprzez… No reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę.
A zatem niby szukaliśmy, poznawaliśmy, smakowaliśmy, ale tak naprawdę wybory wynikały z selekcji dokonywanej wśród tego, co już znaliśmy. To jednak nie powstrzymywało nas przed kolejnymi wyjazdami i chęcią dotknięcia tego, o czym już nieco wiedzieliśmy. Odwiedziliśmy w ten sposób wiele miejsc w Polsce i ponad dwadzieścia państw, głównie europejskich. Do niektórych wracaliśmy, by zapuścić się w ich inne rejony, czasem odświeżaliśmy sobie lokacje już poznane, a część po prostu „odhaczaliśmy” na liście.
Dosłowne pakowanie bagażu z czasem przestało być wyzwaniem, a stało się rutyną i czymś niezakłócającym nam spokojnego snu. Chcemy jednak bliżej przyjrzeć się i zważyć nasz bagaż oczekiwań wobec miejsc, do których się udawaliśmy i sprawdzić jego zawartość już po powrocie.
W dzisiejszym wpisie zamierzam przedstawić Wam miejsce, do którego udaliśmy się z konkretnie ukształtowanym wyobrażeniem i celami wyznaczonymi przez umiłowanie sztuki.
Psychoanaliza i kawa wiedeńska
Do stolicy Austrii wybraliśmy się głównie po to, by ujrzeć na własne oczy największe europejskie triumfy secesji, której jestem wielbicielką oraz by przeżyć kilka godzin w otoczeniu dzieł największych malarzy różnych epok w Muzeum Historii Sztuki. Być może część z Was już kształtuje wyobrażenie nawiedzonej i niespełnionej artystki albo absolwentki kulturoznawstwa odklejonej zupełnie od rzeczywistości. Otóż – jak mawia Radek Kotarski – „nic bardziej mylnego”.
A zatem – ta dygresja miała sprowokować myślenie pozbawione stereotypów. Wiedeń – jak wiele miejsc na świecie – również bywa etykietowany, a jego obraz w potocznej wyobraźni zawęża się do walca, opery, sznycla, no i kawy – wszystko oczywiście opatrzone przysłówkiem „po wiedeńsku”. My oczywiście też jechaliśmy obarczeni tymi skojarzeniami, no i byliśmy ciekawi, czy dostrzeżemy to, co sztampowo wpisuje się w przewodnikach o Wiedniu jako mieście o najwyższej jakości życia na świecie. Cóż, krótki pobyt nie jest w stanie udzielić odpowiedzi na to pytanie, niemniej – miasto nas oczarowało, a mijani na ulicach mieszkańcy nie wydawali się ani manifestacyjnie szczęśliwi ani pogrążeni w smutku.
Jaki jeszcze mógł być powód wizyty w Wiedniu? Biorąc pod uwagę symboliczne postaci i skojarzenia z miastem – jako miłośniczka kawy i słodkości być może za sprawą związanego z wiedeńską szkołą psychoanalizy Zygmunta Freuda – po prostu chciałam rozsmakować się w Wiener Melange i torcie Sachera… A te są warte grzechu! Oczywiście dla smakoszy znajdzie się wiele specjałów w austriackiej stolicy. Od przysmaku samego cesarza Franciszka Józefa, czyli gotowanej wołowiny w sosie chrzanowym (Tafelspitz), przez gorące kasztany (Maroni) i rozmaite kiełbaski (np. ostro przyprawiane Käsekrainer), do klasycznego panierowanego kotleta z cielęciny (Wiener Schnitzel).
Miasto ze smakiem
Kilkudniowe wakacje w Wiedniu odsłoniły przed nami zaledwie mały skrawek tego, co miasto ma do zaoferowania przybyszom. Jako humanistka szukałam śladów historii i kultury; ulic, którymi kiedyś spacerowali pisarze, muzycy, filozofowie i oczywiście malarze. Zawsze, gdy znajduję się w takich miejscach, oddaję się fantazjom o przeszłości. Ekscytuje mnie obecność w punktach, które kiedyś wypełniały osoby stanowiące obiekt podziwu ze względu na swój wkład w rozwój cywilizacji.
Wśród duchów unoszących się nad ulicami Wiednia można choćby wymienić podziwianych przeze mnie malarzy i grafików Gustawa Klimta czy Friedensreicha Hundertwassera będącego też ważnym aktywistą, poetę Hansa Carla Artmanna czy psychologa Alfreda Adlera, no i oczywiście kompozytorów: Wolfganga Amadeusa Mozarta, Ludwiga van Beethovena, Franza Schuberta, Johannesa Brahmsa oraz Straussów (ojca i syna).
Wiedeń artystów
Jest też i w stolicy Austrii polski akcent, m.in. za sprawą urodzonego tam księcia Józefa Poniatowskiego, matematyczki Heleny Rasiowej i Erwina Axera – wybitnego reżysera teatralnego. Zabrzmi to patetycznie, ale co tam – przebywając w takich legendarnych miejscach ugruntowuje się tylko moja wiara w siłę talentu, wyobraźni twórczej i „pomników trwalszych niż ze spiżu”. Nie inaczej było w Wiedniu, gdzie bagaż utrwalonych w mojej głowie reprodukcji dzieł klasyków takich jak: Bruegel, Rubens, Rembrandt, Velazquez czy prac secesyjnego prowokatora i skandalisty Egona Schiele, był ciężki, ale oddawał przestrzeń dla obcowania z oryginałami w galeriach.
Spacery ulicami Wiednia to czysta przyjemność. I właśnie spośród wrażeń przywiezionych ze stolicy Austrii pozostało to z położonym naciskiem na czystość. Estetyczne miejskie przestrzenie pozbawione śmieci nie były w stanie skusić, by czymkolwiek ten ład zakłócać. Mnóstwo zieleni wpisanej w krajobraz stolicy i wyczuwalny na ulicach gust, elegancja i klasyczny porządek. Urzekało mnie harmonijne połączenie rygorystycznego ładu z indywidualnym stylem artystów i planistów odciskających swoje piętno na placach, promenadach, skwerach, budynkach.
Miejsca warte uwagi
Nie zamierzam tu odtwarzać wpisów z przewodników, gdyż te możecie sobie oczywiście dokładnie przestudiować i wybrać miejsca, które Was zainteresują. W Wiedniu bowiem każdy znajdzie coś dla siebie.
Uwagę miłośników architektury gotyckiej na pewno przyciągnie piękna Katedra św. Szczepana czy neogotycki Ratusz. Dla zwolenników bogatego w zdobienia stylu barokowego interesującym miejscem okaże się Kościół św. Karola Boromeusza i dwie kolumny ozdobione spiralnie płaskorzeźbami. Z pewnością warto udać się do dawnej letniej rezydencji cesarskiej – Pałacu Schönbrunn i dać się oczarować ogrodom w stylu francuskim, a także odwiedzić znajdującą się tam Palmiarnię. Nie umknie też Waszej uwadze barokowa glorieta poświęcona sprawiedliwej wojnie, a która znajduje się na wzgórzu za pałacem. Podróżnicy znajdą ciekawy akcent historyczny w Kościele św. Ruprechta, w którym kiedyś przede wszystkim modlili się rybacy i żeglarze, prosząc o bezpieczną i pomyślną wędrówkę.
Delektując się sztuką
Oczywiście dla mnie punktem kulminacyjnym wiedeńskiej przygody była wizyta w Muzeum Historii Sztuki, gdzie dreszcz emocji towarzyszył chwilom, kiedy stałam przed „Wieżą Babel” Bruegla, „Alegorią malarstwa” Vermeera czy zawsze budzącym zaskoczenie „Latem” Arcimboldo. Zdaję sobie jednak sprawę, że – podobnie jak mnie nie interesują niektóre dyscypliny sportowe – tak też nie wszyscy znajdą upodobanie w podziwianiu obrazów. Jeśli jednak znajdziecie się w okolicach Maria-Theresien-Platz, to wykryjecie naprzeciwko wspominanej galerii jej architektoniczną kopię w postaci Muzeum Historii Naturalnej. Poznawanie bogactwa i różnorodności zgromadzonych tam eksponatów wypełni Wam kilka godzin.
Wiedeń to dla mnie jednak przede wszystkim miasto kojarzone z secesją – i tej nie musiałam szczególnie tropić. Czasem narzucała się w mijanych kamienicach, zdobieniach balkonów, klatkach schodowych, ulicznych lampach. A bywała nachalna w swej turystycznej odsłonie utrwalona na wszelkich gadżetach pamiątkowych eksponowanych w witrynach sklepowych.
Ekstrawagancja w Wiedniu
I przy secesyjnym wątku nie mogę pominąć tego punktu, na który szczególnie czekałam podczas wizyty w Wiedniu: Hundertwasserhaus. Nie będę oryginalna w stwierdzeniu, że to jedna z najbardziej zaskakujących budowli mieszkalnych – ale tak w istocie jest. Kto był w Barcelonie, natychmiast skojarzy dzieło Hundertwassera z dokonaniami Antonio Gaudiego. Te wpływy są po prostu zauważalne poprzez wspólne dla artystów unikanie regularności, symetrii, prostych linii oraz kątów. Austriacki artysta poza tym, że wykorzystywał jaskrawe kolory, bawił się formą, postulował też włączanie przyrody do budowli. Stąd też dachy, tarasy, balkony, a nawet wnętrza pełne są bujnej roślinności. W zaprojektowanym przez niego domu nie ma dwóch takich samych mieszkań. Podłogi i ściany są nierówne, okna mają nieregularne kształty, a elewacja sprawia wrażenie jakby nieustannie falowała. Budynek jest zamieszkany, a to sprawia, że zwiedzanie ogranicza się wyłącznie do fasady. Niemniej i tak konieczne trzeba to dzieło oryginalnego architekta zobaczyć.
Zachęcam też do zapoznania się z jego biografią, która jest równie barwna, jak jego prace. A jeśli przypadkiem traficie kiedyś do Nowej Zelandii, to – w miasteczku Kawakawa znajdziecie najczęściej fotografowaną toaletę publiczną. Z własnej inicjatywy zaprojektował ją nie kto inny jak Hundertwasser. W Kawakawie spędził ostatnie 25 lat swojego życia. I tam też został pochowany zgodnie z ostatnim życzeniem – na terenie swojej posiadłości, pod tulipanowcem, bez ubrania i trumny, a przykryty wyłącznie w zaprojektowaną przez siebie nową flagę Nowej Zelandii. Miał fantazję do końca!
Wiener Prater na finał
My – po potężnej porcji kultury, jaką nam zaserwował Wiedeń – wizytę w austriackiej stolicy uwieńczyliśmy zabawą w parku Wiener Prater. Mogliśmy tam poczuć się jak dzieci, korzystając z setek atrakcji rekreacyjnych, jak np. diabelski młyn, rollercoastery, różnego rodzaju karuzele, domy strachu i wiele innych. Z całą pewnością każdy znajdzie tam dla siebie rozrywkę, która utrwali pozytywne skojarzenia z tym wyjątkowym miastem.