Niektóre miejsca popularność zyskują nie za sprawą obiektywnych przesłanek, takich jak spektakularne budowle, bogata historia, interesujące zabytki czy wyjątkowe walory krajobrazowe. Nie przyciągają apetyczną kuchnią czy choćby dobrą kawą. Ich sława jest umiejętnie budowana przez lokalne legendy, wielekroć powtarzane i koloryzowane mity, które po pewnym czasie trudno oddzielić od faktów. Historyjki, dla których bodźcem bywa ziarenko prawdy, po pewnym czasie zaczynają własne życie, rządząc się swoimi prawami. Odnosimy wrażenie, że tak właśnie się stało w przypadku marokańskiej wioski Diabat.
Marokańskie wędrówki hipisów
Podczas trzech miesięcy, jakie spędziliśmy w surferskim mieście nad oceanem – Essaouirze – nasłuchaliśmy się sporo opowiastek na temat tego, jak wiele znakomitych osób przed laty wybierało te okolice na centrum rekreacji i kontemplacji. Odnajdywało tu oazę spokoju czy inspirujące miejsce pobudzające artystyczną wenę. Lokacja stwarzała też ujście dla najbardziej wybujałych fantazji imprezowiczów.
Essaouira i jej otoczenie w złotym okresie hippisowskiej kontrkultury wydawały się rajem na ziemi. Z jednej strony niekończące się piaszczyste plaże stanowiły idealne miejsce dla dzikich obozowisk. Fale Oceanu Atlantyckiego pozwalały na błogi leniwy relaks. Z kolei wielbicielom surferskich desek dostarczały ekstremalnych doświadczeń. Odpoczynek podkręcała orientalna kultura o zapachu nie tylko aromatycznych marokańskich przypraw, ale też woni palonych skrętów z powszechnie dostępnego haszyszu i nieco mniej popularnej tutaj marihuany. Klimatyczne wąskie uliczki wypełnione barwnymi sklepikami zachęcały do szwendania się bez celu. W małych knajpkach można było przez kilka godzin raczyć się szklaneczką słodkiej miętowej herbaty. A wszystko spowite rytmami hipnotyzującej muzyki gnaoua. To sprawiało, że riady i hoteliki w Essaouirze w latach siedemdziesiątych rzekomo pękały w szwach. Uliczki wypełniała kulturowa, językowa, narodowościowa mozaika, która świetnie odnajdywała się w afrykańskim tyglu.
Afrykański Woodstock
Te złote czasy wspominane są z dumą i jednocześnie rozrzewnieniem. Essaouira i dziś nie ma obecnie powodów do narzekań, jeśli chodzi o turystyczną popularność. Nadal przyciąga nie tylko zorganizowane wycieczki i wakacyjnych wojażerów, ale też ulicznych artystów i wolne duchy szukające w niej alternatywy dla hałaśliwych i obleganych marokańskich miejscówek. Nie brak tu ciekawych wydarzeń z corocznym festiwalem tradycyjnej muzyki gnaoua na czele. To święto bywa często rekomendowane jako afrykański odpowiednik kultowego Woodstocku. I choć na scenach dominuje zupełnie inny rodzaj muzyki, to atmosfera towarzysząca wydarzeniu może niektórym kojarzyć się z hippisowskim zlotem.
I tu wracamy do mieszkańców Essaouiry wzniecających wspomnienia z okresu, którego symbolem był właśnie woodstockowy festiwal. Otóż duch tamtego wydarzenia cały czas krąży nad marokańskim „wietrznym miastem” i jego okolicami. Jak wiadomo – w kolorowych latach kultury hippie Maroko cieszyło się uznaniem wielu pisarzy i muzyków przybywających tu ze Stanów Zjednoczonych i Europy. Brama między Afryką a Europą często i chętnie wybierana była na kilkudniowy rekonesans. Potwierdzić to mogą wizyty Roberta Planta z Led Zeppelin, Micka Jaggera z The Rolling Stones czy wreszcie – Jimiego Hendriksa. I właśnie ten genialny gitarzysta otoczony jest szczególną czcią przez mieszkańców Essaouiry i okolic, w tym maleńkiej wioski Diabat.
Essaouira i Diabat z duchem Hendriksa
Wystarczy przejść uliczkami medyny, by usłyszeć Hey Joe coverowane bardziej lub mniej fortunnie przez ulicznych grajków. Sklepiki z tradycyjnymi marokańskimi instrumentami muzycznymi (które mogą stanowić niebanalną pamiątkę z wyjazdu) dekorują fotosy przedstawiające legendarnego gitarzystę. Na półkach znaleźć można sporo płyt z nagraniami niezwykłego muzyka. Gdy zajrzy się na stoiska z pamiątkami – w oko wpadną T-shirty, na których poza kolorową mapą Afryki, będzie tkwił wizerunek Hendriksa. Ale śladów upamiętniania muzyka jest jeszcze więcej w ustnych przekazach. Te pełne są zaskakujących informacji, których próżno by szukać w najbardziej wnikliwych biografiach wirtuoza gitary. Dotyczą owianego legendami pobytu muzyka zarówno w Essaouirze, jak i okolicznej wiosce Diabat.
Mitologia wokół Hendriksa
Są zatem lokale budujące swą renomę na informowaniu, że przed laty regularnie bywał w nich gitarzysta. Często to kawiarnie, restauracje, riady czy hotele, których historia zaczęła się znacznie później niż epizodyczna wizyta Hendriksa w mieście. Tak jest choćby w przypadku „Restaurant du Port / Chez Sam” chlubiącej się faktem, że jadał w niej Hendrix – choć przeszłość lokalu nie sięga roku 1969.
Ileż to marokańskich gitar podobno miał w swych dłoniach Hendrix! I oczywiście – zgodnie z relacjami mieszkańców – na wszystkich grał w towarzystwie lokalnych muzykantów. Trudno to potwierdzić, ale też podważyć – wiadomo jednak, że Hendrix przyleciał do Maroka bez własnego „wiosła”. Chciał odpocząć nie tylko od medialnego szumu, ale też od swojej pracy i męczącego koncertowania. Czy zatem skorzystał z gitar oferowanych przez Marokańczyków? Tego nie wiemy, ale jest to mało prawdopodobne.
Inna nieprawdopodobna legenda związana z pobytem gitarzysty mówi o tym, że chciał adoptować 7-letniego marokańskiego chłopca. Nie ma w niej oczywiście nawet ziarna prawdy i jest wyssana z palca. Trudno nawet zrozumieć, jakie pobudki miałyby przyświecać takiemu zamiarowi? Biorąc pod uwagę tryb życia Hendriksa, jego młody wiek i plany na przyszłość skupione na karierze muzycznej – nie znajdujemy żadnego logicznego uzasadnienia dla tej plotki. Poza tym – wielu mieszkańców Essaouiry, zwłaszcza tych aspirujących do muzycznych podbojów, wskazuje na swoje bliskie pokrewieństwo z Hendriksem. Swoboda seksualna tamtych czasów zespolona z nieodpartym urokiem charyzmatycznego gitarzysty miała przyczynić się do tego, iż Hendrix opuszczając Essaouire, zostawił w niej ślad w postaci swoich potomków. Biografowie gitarzysty także zdecydowanie dementują tę plotkę, ale Marokańczycy i tak „wiedzą swoje”…
Marokański epizod w życiu gwiazdy rocka
Legendy rządzą się swoimi prawami i są znacznie barwniejsze od udokumentowanych faktów. Jak zatem wyglądają skonfrontowane ze sobą informacje i plotki o wycieczce Hendriksa po Maroku? I skąd ta wciąż żywa pamięć o amerykańskim muzyku właśnie w Essaouirze i pobliskiej wiosce Diabat?
Ograniczając się do faktografii – trudno to wyjaśnić. Bowiem, jak wspomnieliśmy: Hendrix odwiedził Maroko tylko raz w swoim życiu. Latem 1969 roku pojawił się w Esaaouirze, by po prostu zrelaksować się w tym północnym zakątku Afryki. Znając zamiłowanie muzyka do ekstrawaganckich zabaw w myśl zasady „hulaj dusza, piekła nie ma!”, można wprawdzie popuścić wodze fantazji i wyobrazić sobie muzyka bawiącego się w wielkim stylu. Ale to tylko domysły. Dowody pobytu Hendriksa ograniczają się do kilku suchych i pozbawionych pikanterii faktów.
Owszem, Hendrix przebywał w Essaouirze. I samo Maroko wywarło na nim jak najlepsze wrażenie. Nie zachowały się jednak żadne dowody na to, że otaczał się wianuszkiem kobiet. Nie ma wzmianek, że koncertował na uliczkach w medynie czy kosztował dań w lokalnych knajpkach. I wreszcie: nie ma żadnych wiarygodnych zapisków czy świadków, którzy potwierdziliby, że Hendrix w ogóle wybrał się na wycieczkę, trafiając do okolicznej wioski Diabat.
Diabat ma własną wersję historii
Tymczasem Diabat żyje legendą, którą samo zbudowało i zdaje się w nią wierzyć, a wraz z upływem czasu – konsekwentnie umacniać.
Zakładając nawet, że Hendrix przed 50 laty dotarł do Diabatu – czy wioska była w stanie wywrzeć na nim piorunujące wrażenie, jak starają się to obecnie przedstawić Marokańczycy? Nie wiadomo, czym szczególnym miałaby zachwycić ta niczym nie wyróżniająca się osada… Twórcy marokańskiej mitologii Hendriksa idą jednak dalej w swoich fantastycznych opowieściach. Baja się zatem o tym, że miejsce tak bardzo przypadło do gustu muzykowi, że podjął kroki, by po prostu kupić nie tylko dom, ale cały Diabat. Dodajmy, że są i tacy, którzy wspominają o planach Hendriksa co do sprawienia sobie prezentu w postaci wyspy znajdującej się u wybrzeży Essaouiry.
Hendrix i Diabat
Wróćmy jednak do wioski. Dziś Diabat to miejsce, które naprawdę niewiele ma do zaoferowania – poza tym, że konsekwentnie, z uporem maniaka, konserwuje się tam legendę Jimiego. Szczególnie widać to w zakurzonej przydrożnej knajpce z dwoma plastikowymi stolikami, której nie da się przeoczyć, zaglądając w tamte okolice. Z daleka bowiem widoczne są wyjątkowo nieudane portrety gitarzysty mające przyciągać turystów. Tablice wskazują, gdzie wypada się zatrzymać, chcąc poczuć hendriksowy klimat. Mury przybytku pokryte są kolejnymi barwnymi podobiznami muzyka. Obskurne wnętrze wypełniają zdjęcia i artefakty mające utwierdzać gości w przekonaniu, że właśnie w tym miejscu spędzał swój wolny czas twórca All Along the Watchtower. Właściciel skwapliwie korzysta z legendy, serwując miętową herbatę po wygórowanej cenie. Kto bowiem zdecyduje się na spacer z Essaouiry do Diabatu, nawet znając fakty, z przymrużeniem oka potraktuje knajpkę tak konsekwentnie trzymającą się własnej wersji historii z 1969 roku. Historii, która się nie zdarzyła…
Zamek na piasku
I jeszcze na koniec hendriksowych wątków warto wspomnieć, iż w tych okolicach znajdują się ruiny rozpadającej się wieży strażniczej Bordj El Berod. Te również eksploatowane są w lokalnych baśniach. Otóż wybierając się na plażę w Essaouirze chyba każdy turysta otrzyma od tragarzy propozycję „nie do odrzucenia”. Ci bowiem oferują przejażdżki wielbłądami do „zamku Hendriksa”. Ta budowla – zgodnie z przekazywaną przez nich legendą – miała inspirować gitarzystę do stworzenia kompozycji Castles Made of Sand. I nie trzeba prowadzić specjalnego śledztwa, by bez trudu znaleźć informację, iż wspomniana kompozycja w rzeczywistości ukazała się na płycie Axis: Bold as Love w 1967 roku, czyli dwa lata przed przybyciem Hendriksa do Essaouiry. Nie ma co się wdawać w dyskusję, bowiem mieszkańcy i tak mają swoją „rację”.
A poza tym – po co burzyć tak piękne legendy?
And so castles made of sand fall in the sea, eventually