Miedzianka jako cel wyjazdowy pojawiła się spontanicznie. Najpierw zostaliśmy „wtajemniczeni” w historię znikania miejscowości za sprawą świetnej książki reporterskiej Filipa Springera. Potem spotkaliśmy się z serdecznym kumplem, którego nie widzieliśmy przez ładnych parę lat, więc tematów do nadrobienia było sporo. A w związku z tym, że zawsze łączyła nas miłość do książek, a nasza konfrontacja miała miejsce w sierpniu – natychmiast pojawił się pomysł, by spotkać się za dwa dni w Miedziance. W królestwie literatury faktu, podczas niepowtarzalnego festiwalu reportażu. A zatem – sprawdzenie rozkładu jazdy, prowizoryczne spakowanie bagażu i śmigamy na Dolny Śląsk!
„Żywe książki” a miedziankowy krajobraz
Kiedy pojawiliśmy się na miejscu, pamięć przywołała jedną scenę z powieści Raymonda Douglasa Bradbury’ego 451° Fahrenheita i filmowej adaptacji Françoisa Truffauta. Na polance, wśród zielonych drzew, doskonale pełniących też funkcję konspiracyjną, spacerują „żywe książki”. Szczęśliwcy uciekający od „cywilizowanego” świata, w którym życie spędza się przed ogromnymi ekranami serwującymi tandetną rozrywkę i propagandowe kłamstwa. Szukają oazy i namiastki wolności. Każdy z nich ocala jedną książkę – nosi ją w pamięci, nieustannie powtarza, by móc podzielić się nią z innymi. To jednostki, dla których słowo zapisane na papierze jest prawdziwą świętością. Nie godzą się na świat, w którym strażacy palą stosy ksiąg, a czytelnicy są skazywani na najsurowsze kary za próbę zatopienia się w wykreowanym na papierze świecie. Nie odpowiada im rzeczywistość, w której samodzielne dociekanie prawdy, wszelkie przejawy indywidualizmu i buntu są zabronione. Książka to droga do wolności. Dlatego są gotowi dla niej poświęcić wszystko.
Miedzianka, czyli szum liści zmieszany z szelestem stronic książkowych
I właśnie ten obrazek szczęśliwych z obcowania ze słowem ludzi stanął nam przed oczyma, gdy kolejne kroki zbliżały do centrum festiwalowego. Malownicze wzgórza, soczysta zieleń mijanych drzew, sielskie polanki, opuszczony stary dom, drewniana altanka, maleńki kościół. I wszędzie ludzie z książkami w dłoniach, przemieszczający się między kilkoma punktami stanowiącymi centra kulturalne przez trzy wyjątkowe sierpniowe dni. Trafiliśmy w miejsce absolutnie wyjątkowe, w którym szum liści na drzewach mieszał się z szelestem przewracanych stronic książkowych. Tu czas płynął dyktowany rytmem spotkań z osobami dzielącymi się swoimi doświadczeniami reporterskimi, warsztatem literackim, przemyśleniami związanymi z pracą ze słowem, zapisem trudnych prawd, rejestracją faktów splątanych ludzkimi historiami. Znaleźliśmy się w miejscu, którego nie ma. Staliśmy się uczestnikami festiwalu, któremu przyświecało hasło „Było – nie – było”. I gdyby nie materialne dowody w postaci przywiezionych stamtąd książek, kilka fotek pstrykniętych w niezwykłej miedziankowej atmosferze – trudno byłoby uwierzyć, że przeżyliśmy coś tak wyjątkowego…
„Było”, czyli złoty okres Kupferbergu
Ale zacznijmy od początku. Od początku, który doprowadził do końca Miedzianki. Do końca, który uruchomił cykl powtórnych narodzin miasteczka.
Miejscowość prawdopodobnie swoimi początkami sięga XII wieku, chociaż pierwsze odnalezione zapisy dotyczą 1519 roku. Osada na wzgórzu Miedzianej Góry zyskała status miasta górniczego i nosiła najpierw nazwę Coppferberge, a od XVIII wieku – Kopferberg. W tym okresie miasteczko padło ofiarą wielkiego pożaru. Ogień zresztą trawił miejsce wielokrotnie – m.in. w czasie wojny trzydziestoletniej (w 1637 roku) czy w 1824 roku, gdy spłonęło 67 budynków. Za każdym razem jednak odradzało się, dowodząc, że miejsce nie da się tak łatwo pokonać.
W tych dawnych czasach funkcjonowało w mieście ok. 160 szybów i sztolni wydobywających miedź i kobalt. W związku z tym, że miejscowość była niezwykle malowniczo zlokalizowana, zyskała popularność turystów cieszących oko widokami na Śnieżkę, Góry Sokole i Ołowiane. Górskie eskapady dawały ukojenie wśród sielskiej przyrody. Wykorzystując walory krajobrazowe i rosnące zainteresowanie lokacją, miasto podjęło starania, by zyskać miano uzdrowiska.
Kupferberg – bo taką nazwę miejscu nadali pod koniec XIX wieku Niemcy – cały czas się rozrastał. Przybywało chętnych do tego, by się w nim osiedlić. Na początku dwudziestego stulecia w miasteczku można było udać się do sięgającego tradycją do XV wieku browaru, z którego piwo „Kupferberger Gold” doceniane było w Europie. Na rynku stały piękne kamienice. Gwar rozmów, sąsiedzkich plotek, dobijanych targów i wznoszonych toastów dobiegał z czterech gospód. Wąskie uliczki zdobiły fontanny, a podczas spaceru można było przysiąść na ławeczkach. Złaknieni rozrywki mogli udać się do kina, a wierni uczestniczyć w nabożeństwach w dwóch kościołach: katolickim, a także ewangelickim. Dzieci uczęszczały do miejscowej szkoły. W Kupferbergu można było znaleźć aptekę, papiernię, zakłady świadczące usługi elektryczne, blacharskie, garncarskie, zduńskie, krawieckie i kamieniarskie. Tamtejszy rzeźnik oferował bogaty asortyment towarów. Była krawcowa zajmująca się szyciem koszul, specjalistki od pościelarstwa czy też handlarki masłem i jajkami. Miejscowość po prostu tętniła życiem. Do czasu.
W latach 20. XX wieku zamknięto ostatni szyb wydobywczy Adler, co wiązało się z utratą pracy przez wielu mieszkańców, a tym samym kłopoty z zapewnieniem codziennego bytu rodzinom w Kupferbergu. Dwie światowe wojny nie zadały szczególnie dotkliwych ran miasteczku. W 1945 roku miejsce otrzymało nazwę Miedzianka.
Nowa nazwa – nowe przeznaczenie
Trzy lata później do miasteczka zawitali radzieccy poszukiwacze uranu, którzy potwierdziwszy jego obecność w okolicy, w tajemnicy uruchomili wydobycie złóż w kopalniach. Oficjalnie ewidencja mówiła o „Fabryce Papieru Janowice Wielkie”, a tym, którzy zbyt dużo wiedzieli na jej temat, skutecznie zamykano usta. Słowo „uran” nie pojawiło się w rozmowach. A przynajmniej nie powinno się cisnąć nikomu na usta. O niebezpieczeństwie, promieniotwórczości gazu, przekroczonych normach, zagrożeniu chorobami nowotworowymi czy też zwyrodnieniami – ani słowa. Część pracujących na trzy zmiany górników i ich rodzin zastraszano. Przy wejściu do kopalni patrol sprawowali żołnierze z korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Sprawdzali wychodzących górników – czy przypadkiem nie wynoszą cennego urobku.
A w kopalni pracowało niemal 1500 osób, które przyczyniły się do wydobycia 600 ton rud uranu odesłanych do Związku Radzieckiego. Inni nie dzielili się sensacjami i usatysfakcjonowani wysokimi pensjami, inwestowali w remonty domu i konsumpcję. Ci, którzy nie potrafili utrzymać języka za zębami, „znikali” z Miedzianki. Sama eksploatacja uranu trwała trzy lata i w znaczącym stopniu przyczyniła się do tego, że miejsce dosłownie zapadło się pod ziemię.
„Nie było”, czyli niewygodna Miedzianka
Legenda głosi, że na kościelnym zegarze wskazówki stanęły pewnego dnia w czasie II wojny światowej. W miejscu, którego właściwie nie ma, stopniowo przestawał także istnieć upływ czasu. Wszystko się zatrzymywało, nieruchomiało, zastygało. Ale wskazówki ręcznych zegarków zatrzymywały się też notorycznie górnikom pracującym przy wydobyciu promieniotwórczego uranu. Był to jednak temat tabu. Sąsiedzkie więzy się rozluźniały. Nie przywiązywać się do niczego i nikogo. Nie myśleć, nie analizować, nie zadawać niewygodnych pytań. Władza skutecznie potrafiła sobie poradzić z niepokornymi, wykazującymi symptomy choroby popromiennej czy zbyt rozmownymi. Przenoszono ich w inne miejsce, zastraszano i pozbawiano wszystkiego. W ich domach natychmiast pojawiali się nowi mieszkańcy. Nie cieszyli się jednak zbyt długo nowymi nabytkami, bowiem na skutek intensywnej eksploatacji terenu, ściany budynków zaczęły pękać. Ziemia dookoła z dnia na dzień coraz głębiej się zapadała. Z tego okresu trudno dotrzeć do jakiejkolwiek dokumentacji. Archiwa nie miały ujrzeć światła dziennego.
Niechciana Miedzianka
W latach pięćdziesiątych około stu domów było jeszcze zamieszkanych, ale złoża uranu były już wyeksploatowane. Kopalnię zamknięto. Sklepowe półki pustoszały. Każde opady deszczu powodowały kolejne kratery. Zdaniem władzy domom groziło zawalenie i stopniowo zniechęcano mieszkańców do pozostania w Miedziance, która z roku na rok kurczyła się, karlała, pogrążała w niebycie. W 1967 roku wysadzono w powietrze kościół ewangelicki. Kilka lat później Wojewódzka Rada Narodowa ogłosiła przesiedlenie garstki mieszkańców do Jeleniej Góry i Kowar. W Miedziance schronienie znaleźli Romowie. I osoby o podejrzanej reputacji. Zarządzono rozbiórkę budynków mieszkalnych. Sąsiedzi z pobliskich wiosek urządzali wycieczki do Miedzianki, z której wynosili cegły i drewno. Domy zamieniały się w ruiny. Pałac zapadł się pod ziemię, dzieląc los kościoła.
O tym, że kiedyś było to miasto można się domyślać, uruchamiając bujną wyobraźnię i przyglądając się makiecie odtwarzającej widok Miedzianki sprzed lat. Spoglądając na rudery, pozostałości po okazałych budynkach. Dawnej szkole przy cmentarzu, kościołowi i kilku domom. Okolice miały zostać zalesione, a droga zlikwidowana. Tak, by nikomu nie przyszło do głowy szukać dawnego miasta. Miasta-widma.
„Jest”, czyli nowe życie miejsca ożywionego przez reportera
Kiedy młody reporter zaczął przeprowadzać literackie śledztwo, z którego potem zrodziła się fantastyczna książka – niejako tchnął w martwe miejsce drugie życie. Miedzianka. Historia znikania okazała się pozycją, która wzbudziła ogromne zainteresowanie opisanym miejscem i jego dziejami. Ten punkt zaczęli umieszczać na trasie swoich nieśpiesznych podróży po Śląsku turyści i wędrowcy, jak też entuzjaści reportażu Filipa Springera pragnący skonfrontować pisarską relację z miejscem, którego nie ma.
Biuro Wystaw Artystycznych w Jeleniej Górze zorganizowało wystawę „Miasto, którego nie było”, a tamtejszy teatr wystawił spektakl Miedzianka. Na ścianie bloku przy ulicy Karłowicza 22 pojawił się mural Tomasza Płonki przypominający o wyjątkowym miejscu na mapie Śląska. Poza tym na fali popularności reaktywowano tamtejszy browar z widokiem na panoramę Rudaw Janowickich, w którym można schłodzić się Cycuchem Janowickim, Rudawskim czy Górnikiem. Kościół jest małymi kroczkami remontowany. Moc literatury ofiarowała drugie życie Miedziance.
Na Filipa Springera poza prestiżowymi nagrodami sankcjonującymi ogrom pracy spleciony z talentem reporterskim, spadła też wielka odpowiedzialność. Ożywił martwe miejsce. Dokonał renesansu Miedzianki. Sprawił, że nieistniejące miasteczko zaintrygowało czytelników i uruchomiło całą lawinę działań mających ocalić od zapomnienia.
Czyż literatura zatem nie ma mocy sprawczej? Słowo stało się ciałem – chciałoby się rzec, rekonstruując historię odżywania miejsca dzięki książce.
Miejsce festiwalowe, czyli Miedzianka Fest
Filip Springer nie osiadł na laurach. Odbierając prestiżowe nagrody za swój porywający reportaż i wpisując się na karty historii gatunku, miał już na warsztacie nowe pomysły i tematy. Ale Miedzianka wracała do niego – wszak tak udany debiut literacki wzbudzał ogromne zainteresowanie i reporter nie mógł się tak szybko odciąć od „historii znikania” miejsca.
I tak zakiełkował pomysł na swoiste spłacenie długu wobec miejsca, które uczynił bohaterem swojej opowieści: zorganizowanie w tej unikalnej lokacji wydarzenia bez precedensu. Festiwalu, który przyciągać będzie nie tylko fanów Miedzianki czy amatorów tropienia jej historii, ale też fascynatów literatury faktu, ludzi spragnionych kontaktu z literatami, reporterami czy badaczami kultury.
Pomysł postanowiono wcielić w życie. W organizację przedsięwzięcia, wobec braku wsparcia instytucjonalnego ze strony ministerstwa, zaangażowali się jego potencjalni uczestnicy. Dzięki determinacji i pasji organizatorów, zrozumieniu idei przez ludzi, którym bliska jest kultura, a zwłaszcza słowo pisane, udało się zebrać odpowiednie środki przeznaczone na bezprecedensowe przedsięwzięcie. Akcja crowdfundingowa zwieńczona została sukcesem. I w ten sposób od trzech lat miejsce ożywa w sierpniowe dni podczas niesamowitego festiwalu.
Miedzianka – sierpniową stolicą reportażu
Przybywa fundatorów. Wzbogaca się program o kolejne wydarzenia: koncerty, spacery, spektakle teatralne, relaksująca joga, mobilne muzeum, rozmaite warsztaty i debaty, poranne słuchanie przyrody i nocne czytania literatury. Plenerowe księgarnie z pozycjami reporterskimi niemal cały czas są oblegane przez kolekcjonerów tradycyjnych papierowych książek. Wydłuża się lista gości, którzy prowadzą warsztaty, uczestniczą w dyskusjach, wygłaszają wykłady, czytają fragmenty książek, spotykają się z czytelnikami, podpisują swoje publikacje. I po prostu są blisko tych, którzy chłoną kolejne stronice ich prac.
Miedzianka staje się znów tętniącym życiem miejscem. Na zielonej łące reporterzy skupiają wokół siebie słuchaczy. Na turystycznych ścieżkach jest okazja, by zachwycać się pięknymi krajobrazami, ale też wdać się w pogawędkę m.in. z twórcą przedsięwzięcia – Filipem Springerem. Stara hala fabryczna przyciąga chętnych do wysłuchania wykładów. Kościół jest nie tylko punktem orientacyjnym na miedziankowej mapie. Przy nim bibliofile znajdą stoiska z reporterskimi perełkami. Nieopodal zlokalizowana jest strefa dziecięca. W samym kościele natomiast pisarze opowiadają o swoim warsztacie, dyskutują o ważnych problemach współczesności.
Jest jeszcze stara szkoła, do której uczęszcza się na warsztaty prowadzone przez mistrzów i pasjonatów. Niedaleko niej znajduje się cmentarz – miejsce z historycznym zapisem pamięci o tych, których los splótł się z Miedzianką. Można też pokusić się o spacer w poszukiwaniu krzyża pokutnego, z którym łączy się legendę o klątwie spoczywającej na osadzie.
Miedziankowa magia czytania i słuchania
Festiwalowi goście są nie tylko świetnymi reporterami, badaczami literatury, działaczami społecznymi, ale też otwartymi na kontakty z czytelnikami gawędziarzami. Miedziankę odwiedzili m.in. Olga Tokarczuk, Jacek Hugo-Bader, Cezary Łazarewicz, Agnieszka Pajączkowska, Jacek Dukaj, Magdalena Grzebałkowska czy też Monika Piątkowska. Są znani i cenieni pisarze, laureaci prestiżowych nagród, ale również debiutanci, młodzi reporterzy i dziennikarze odkrywający ważne tematy. Są krytycy i teoretycy literaccy. Osoby zajmujące się prawami obywatelskimi. Specjaliści od geologii. Aktorzy i muzycy.
Wreszcie – są też twórcy, którzy sierpniowe trzy dni na stałe wpisali do swoich planerów. Należy do nich oczywiście spiritus movens festiwalu – Filip Springer, który pełni funkcję gospodarza, przewodnika, narratora, lektora, kontrolera, specjalisty od logistyki i marketingu. Po prostu człowiek-orkiestra. Oprócz tego na festiwalu nie może brakować też Mariusza Szczygła (reprezentującego Instytut Reportażu) , który nie tylko uczestniczy w spotkaniach, ale też czuwa na reporterskim posterunku – w drewnianej budce nazwanej „Przystanek Prawda”. To swoisty konfesjonał, w którym autor „Gottlandu” zamienia się w słuch, a swoimi prawdami dzielą się z nim czytelnicy odwiedzający Miedziankę.
Prawdy reportażowe
A prawda to jedno ze słów, nad którymi pochylają się prelegenci trzeciej edycji Miedzianka Fest. Czym jest prawda dla reportera? Gdzie tkwią granice dociekania i ujawniania prawdy? Czy prawda może zaszkodzić? Czy reportaż jako gatunek ma szansę na to, by opowiadać obiektywną prawdę? Gdzie tkwi cezura między literacką kreacją a surową prawdą faktów? Jak pisać, by prawdą nikomu nie zaszkodzić? To tylko niektóre z pytań warsztatowych i etycznych, które nasuwają się podczas spotkań w Miedziance. I nie ma na nie prostych i ostatecznych odpowiedzi.
Uprzedzamy zatem, że i nasza prawda o festiwalu w Miedziance nie będzie pozbawiona subiektywizmu. I nie będzie prawdą pełną. Dlaczego? Otóż udało nam się wyrwać tylko na jeden festiwalowy dzień, a zatem tylko skosztowaliśmy niewielką porcję miedziankowych atrakcji. Ograniczał nas czas i fakt, iż jednocześnie nie mogliśmy być wszędzie. Wcześniej precyzyjnie zaplanowaliśmy spotkania, w których koniecznie chcieliśmy wziąć udział. Nie były to łatwe decyzje. Program imprezy był bowiem tak bogaty, wypełniony równolegle atrakcyjnymi przedsięwzięciami – w każdym chciałoby się wziąć udział.
Stawiając na bezpieczeństwo, ograniczono limity osób, które mogły brać udział w niektórych spotkaniach cieszących się szczególnie wysoką frekwencją. Hala, kościół i szkoła czasem po prostu pękały w szwach…
Browar zamiast kawki
W związku z tym wykładu Adama Bodnara wysłuchaliśmy siedząc pod starą halą przemysłową, w której odbywało się spotkanie z Rzecznikiem Praw Obywatelskich. Ale dzięki temu bez problemu weszliśmy do pomieszczenia na kolejne spotkanie – z Przemysławem Czaplińskim, który podczas wykładu postawił kilka hipotez na temat „prawdy (o) reportażu”. W związku z tym, iż znajomość z poznańskim profesorem trwa już ponad 20 lat – po wykładzie umówiliśmy się na szybką kawę, by nadrobić towarzyskie i literackie zaległości. Jednak czasu jest zdecydowanie za mało – literaturoznawca pędzi nagrać podcast, a my w biegu zamawiamy porcje pierogów, którym towarzyszy piwo.
Browar Miedzianka jest oblegany przez zgłodniałych i spragnionych uczestników. Udaje nam się spróbować jeden ze złocistych specjałów tego miejsca. Piwka mają ciekawe, nasycone lokalnym kolorytem, nazwy. „Cycuch janowicki” nawiązuje do dwóch gór, które dostrzec można z Miedzianki. „Górnik” oczywiście jest hołdem dla górniczej tradycji miejsca. Jest też „Rudawskie”, którego nazwa wywodzi się od Gór Rudawskich. A zatem zmieniamy perspektywę wypicia kawki z profesorem – przekładamy to na poznański grunt. A zamiast czarnego trunku sączymy złocisty z pianką.
Impresje miedziankowe
Wzmocnieni ruszamy chłonąć jak najwięcej z kolejnych spotkań. Udaje nam się wysłuchać ciekawej rozmowy na temat polskiej herstorii podczas debaty „Wydobyte z niepamięci”, w której udział wzięli Olga Wichnik i Adam Bodnar. Kolejny dylemat przeżywamy późnym popołudniem – w tym samy czasie Magdalena Grzebałkowska dzieli się sekretami „Czego reporterce nie wolno?”, a w kościele w rozmowie z Pawłem Goźlińskim uczestniczy Jacek Dukaj zastanawiający się, „Co będzie po piśmie?”.
Sentyment do wspaniałej podwójnej biografii Beksińskich decyduje o tym, że wybieramy spotkanie z reporterką. Na szczęście pojawiliśmy się pod halą dużo wcześniej, a dzięki temu wcisnęliśmy się do środka. Tłum chętnych, by posłuchać Grzebałkowskiej znów przewyższa dwukrotnie możliwości pomieszczenia. Czujemy się szczęśliwcami. Autorka wydanej niedawno historii Krzysztofa Komedy zaczyna w swoim stylu – humorystycznym stwierdzeniem, że „reporterowi bezwzględnie nie wolno kłamać i jeść żółtego śniegu”. Grzebałkowska dzieli się swoimi doświadczeniami, przywołuje historie zbierania materiałów do swoich książek. Jest szczera i zabawna. Nie ma dystansu, nie ma koturnowego tonu, nie ma pouczania. Jest bezpośredniość, inteligentny dowcip i niepowtarzalna atmosfera.
Nie wiemy, jak nam czas mija. Kiedy spoglądamy na zegarki, okazuje się, że pora wracać. A zatem jeszcze rzut oka na stoisko księgarskie, ostatnie zakupy (trudno się oprzeć kuszącym propozycjom wydawniczym – książki to nasza słabość, o czym pisaliśmy m.in. w relacji z bałkańskiej przygody). Dedykacje z autografami. Zaglądamy szybko do kiosku „Przekroju”, dostrzegamy Audiobudkę, w której uczestnicy festiwalu mogą nagrywać własne historie. I jeszcze udaje nam się posłuchać rozmowy Kamila Bałuka z Agatą Romaniuk opowiadającej o Omanie, któremu poświęciła swój reportaż Z miłości? To współczuję. Opowieści z Omanu. Ograniczony czas uniemożliwia nam pozostanie na koncercie Michała Zygmunta i nocnym czytaniu książek na łące.
Niepokoje i nadzieje…
Pierwsza edycja festiwalu miała charakter niemalże elitarny. Wąskie grono uczestników zainteresowanych tematem dolnośląskiej miejscowości i literaturą faktu. Przy kolejnej odsłonie Miedzianka zyskała szersze grono fanów. Jednak zainteresowanie tegorocznym festiwalem zdecydowanie przerosło oczekiwania organizatorów. Z jednej strony – to budująca świadomość, że jest tylu fascynatów książek, którzy z najodleglejszych zakątków Polski przybyli do widmowego miasta, by przeżyć trzy niesamowite dni. A z drugiej strony – za sprawą tłumów Miedzianka Fest straciła swój nieco undergroundowy klimat. I to już twardy orzech do zgryzienia dla sprawcy tego dzieła – Filipa Springera.
Co zrobić z rosnącą popularnością wydarzenia? Jak uniknąć komercjalizacji? Czy ponowne narodziny Miedzianki nie okażą się jej powtórnym kresem? Oby tak się nie stało, bowiem chcielibyśmy na stałe wpisać i do naszego planera to wspaniałe święto literatury.
Może trzy dni to zdecydowanie za krótko? Przedłużyć nieco festiwal, nie nakładać atrakcji jednej ma drugą, dać czas ludziom na spokojny spacer i spokojny posiłek, zrobić im także wczasy czytania”…
Zamarzyło mi się…
Milo, dziękujemy za lekturę i podzielenie się swoim marzeniem miedziankowym 🙂 Jesteśmy ciekawi, w jakim kierunku pójdzie organizacja imprezy i liczymy, że zmiany nie wpłyną na atmosferę festiwalu. Nam także marzy się spokojne delektowanie się wydarzeniami, stwarzające szansę na to, by przeżywać spotkania, rozmowy, lektury… Czy jednak to się urzeczywistni? Czas pokaże… Na razie śledzimy temat, by zaplanować sierpniowy czas i przenieść się w miedziankowy świat 🙂 Pozdrawiamy!