Vama Veche – kultowa wioska hippisów czy kiczowaty kurort?

Z jakich powodów można odwiedzać Rumunię? Na pewno wielu wskaże na zamki Włada Palownika i legendę Drakuli, wulkany błotne i Deltę Dunaju, barwne bukowińskie klasztory i polskie wioski w tym regionie, wesoły cmentarz czy gigantyczny pałac Parlamentu w Bukareszcie.  To niewątpliwie niektóre z punktów wartych uwagi podczas odwiedzin tego zróżnicowanego kulturowo i krajobrazowo kraju. Proponujemy jednak dzisiaj zajrzeć do mniej oczywistego miejsca w Rumunii, a będzie nim leżąca na wybrzeżu Morza Czarnego – Vama Veche.

Vama Veche niejedno ma oblicze…

Niektóre miejsca na mapie przyciągają zasłyszanymi opowieściami czy czytanymi relacjami tych, którzy zachwyceni lokacją zachęcają do wybrania się w danym kierunku. Bywa i tak, że kilka sprawozdań z tej samej destynacji zawiera sprzeczne recenzje – tak odmienne jakby dotyczyły różnych miejsc. I wówczas nabiera się ochoty, by wyruszyć w drogę i skonfrontować te wrażenia z własnymi odczuciami. Taki właśnie powód motywował nas do tego, aby podczas autostopowej przygody po Bałkanach i okolicach, zahaczyć o rumuńską Vama Veche.

graffiti w rumuńskim miasteczku vama veche

Stopem do Rumunii

Wioska nad Morzem Czarnym była naszym pierwszym przystankiem w Rumunii. Trafiliśmy do niej pod wieczór, po dniu spędzonym na łapaniu stopa z małej bułgarskiej miejscowości – Shabli. Najpierw na granicę podrzucił nas zabawny dwumetrowy Milko, który w koszulce w biało-granatowe paski, z fantazyjnymi szelkami przywodził na myśl komiksowych bohaterów. Potem z rumuńskiego punktu kontrolnego zabrały nas dwie kobiety zmierzające wprost do legendarnej wioski Vama Veche, więc plan dotarcia do celu poszedł jak po maśle.

Szukanie prawdy o Vama Veche

I oto znaleźliśmy się w miejscu, na temat którego pozbieraliśmy wiele sprzecznych opinii.

Z jednej strony – entuzjastyczne opisy hippisowskiej miejscówki z królującym duchem wolności. Zewsząd rozbrzmiewa muzyka, na plaży wylegują się beztroscy nudyści, a uliczkami spacerują przyjaźnie nastawione osoby. Dużo dzikich miejsc do rozbicia namiotu, wszechobecny luz i dużo tolerancji. Miejsce rekomendowane jako mekka artystów, intelektualistów, wszelkich outsiderów i buntowników. Relacje mówią o spokojnej atmosferze plażowych imprez przy ognisku, ze śpiewem i bluesowym brzmieniem gitar. 

bar yolo na plaży w vama veche

A z drugiej strony trafiliśmy na ostrzeżenia o kradzieżach, pijanych i awanturniczo nastawionych imprezowiczach, nadmorskich knajpach z dudniącym electro housem. Krytyczne sprawozdania z pobytu w komercyjnym, kiczowatym, typowym nadmorskim kurorcie, w którym turyści są niemiłosiernie naciągani przez właścicieli knajpek i sklepików. O bezdusznych hotelach za wysokimi murami, plastikowych pamiątkach i wszechobecnej tandecie.

Komu wierzyć? Jak to często bywa – prawda leżała pośrodku.

Od rybackiej wioski do mekki artystów

Aby zrozumieć obecny charakter i pełne skrajności opinie o Vama Veche, trzeba choć trochę wniknąć w jej przeszłość, która stanowi istotny kontekst dla współczesnej historii. 

Założona w 1811 roku przez rodziny gaugaskie wioska rybacka nazwana została Ilanlîk i przez długi czas była maleńką, spokojną osadą. Ponad sto lat później w wyniku II wojny bałkańskiej wchłonęła ją Rumunia i wówczas zmieniła nazwę na obecne Vama Veche, co można tłumaczyć jako „stare zwyczaje”. Wioska niczym szczególnym się nie wyróżniała: życie płynęło w niej powoli, leniwie i dość monotonnie. Przywiązani do tradycji mieszkańcy nie mieli większych zmartwień ani aspiracji. Prosta codzienna egzystencja nie niosła za sobą zagrożeń, ale też i zapowiedzi na radykalną zmianę najbliższego otoczenia.

plaża i turyści w vama veche

Vama Veche, mimo dostępu do morza, nie cieszyła się szczególnym zainteresowaniem turystycznym. Po prostu niewiele osób z zewnątrz w ogóle do niej trafiało. W konkurencji z oddalonymi zaledwie o dwa kilometry bułgarskimi kurortami wioska wypadała blado, więc nie przyciągała plażowiczów ani inwestorów.

Dużo się jednak zmieniło w najmniej spodziewanym okresie. Otóż w czasach dyktatury Nicolae Ceaușescu miejsce nabrało wyjątkowego i zaskakującego charakteru. Podczas, gdy Rumunią zawładnął tyran, a nad krajem zawisło widmo terroru i strachu wiążącego się z kultem jednostki – Vama Veche stało się miejscem kultowym. Do tej niepozornej miejscowości zaczęli bowiem zjeżdżać wszyscy ci, którym z Ceaușescu było nie po drodze. Wolne duchy, outsiderzy i buntownicy. Artyści, którzy nie zamierzali swoją sztuką oddawać hołdów prezydentowi i tworzyć propagandowych dzieł pełnych kłamstw i fałszywego uwielbienia dla wodza. Intelektualiści i przedstawiciele wrogiego systemowi wolnomyślicielstwa.

Vama Veche łaskawie przyjmowała ten „podejrzany element” i stawała się mekką „wykolejeńców” wyżej ceniących wolność niż jakiekolwiek wygody. Goście sypiali najczęściej w namiotach na plaży lub wynajmowali pokoje od lokalnych chłopów i rybaków. W ten również sposób przylgnęła do miejscówki etykieta hippisowskiej wioski, gdzie nie dociera reżimowa polityka, a jej miejsce zajmuje artystyczna ekspresja.

graffiti z kotem w rumuńskiej wiosce hipisów

Cena popularności

Kiedy upadł komunizm, a wraz z nim i Ceaușescu – sława kontrkulturowej Vama Veche jeszcze bardziej wzrosła. Ci, którym brakowało wcześniej odwagi, by odwiedzić kultową wioskę – teraz to nadrabiali. Poza tym do wzrostu popularności rumuńskiej osady przyczyniła się też w pewnym stopniu powstała w 1996 roku kapela soft rockowa Vama Veche, której nazwa jeszcze bardziej podkręciła zainteresowanie miejscem. W ten sposób kameralna wioska licząca niespełna 200 mieszkańców zaczęła przeżywać istne oblężenie ciekawskich turystów.

I oto rozwiązanie zagadki: hippisowska miejscówka z kontrkulturowym klimatem stała się muzeum pod gołym niebem, które pragnęło zobaczyć coraz więcej osób, niekoniecznie prowadzących pełen luzu styl życia. Po prostu zaczęto traktować wyjazd do Vama Veche jak do rezerwatu, w którym można przez weekend poczuć się kimś innym niż się jest na co dzień. Poudawać i dobrze się zabawić.

kobieta idąca w stronę kolorowych graffiti namalowanych na barach plażowych w vama veche

To zjawisko, któremu trudno zapobiec w przypadku miejsc zdobywających nagle popularność (w pewnym stopniu z tym problemem zaczyna borykać się opisywana przez nas Miedzianka). Takich, które na przykład z alternatywnych lokacji z duszą przekształcają się w komercyjne i bezduszne maszynki do robienia pieniędzy. I trudno znaleźć rozsądne i optymalne rozwiązanie, bowiem z drugiej strony popularyzacja takich miejsc przyczynia się do poprawienia warunków życiowych mieszkańców, a pozyskane z turystyki i rozrywki środki pozwalają na renowację zabytków czy poprawę infrastruktury. Ale oczywiście coś za coś – w tym przypadku kosztem pewnej elitarności miejsca i jego klimatu. Tak jak to jest w powiedzonku – jak jednocześnie „zjeść ciastko i mieć ciastko”?

Czy można ocalić Vama Veche?

I właśnie ten casus dotknął Vama Veche. Sposobem na zmniejszenie fali turystów chcących zobaczyć hippie-wioskę miała być inicjatywa „Ocalić Vama Veche”. Członkowie tego ruchu stawiali sobie za cel m.in. wywieranie nacisku, by nie pozwolić na wznoszenie gigantycznych hoteli i ośrodków wypoczynkowych na terenie osady. Brak konsekwencji w działaniach członków tej grupy dał o sobie znać, gdy w 2003 roku zorganizowali w Vama Veche ogromną imprezę – Festiwal Muzyczny Stufstock, na który zjechało się 10 tysięcy fanów. W kolejnych latach przyciągnął wielokrotnie więcej uczestników. Cicha wioska dla „wtajemniczonych” i masowa impreza muzyczna? Coś tu zgrzyta. 

W ten sposób dotarliśmy do momentu, w którym postawiliśmy pierwsze kroki w tym pełnym sprzeczności miejscu. Z wyrozumiałością przyglądaliśmy się napotkanym obiektom i z dystansem podchodziliśmy do pewnych sytuacji.

kolorowe krzesła i stoliki przy plaży w rumuńskim vama veche

Subiektywne spojrzenie na Vama Veche 

Kiedy trafiliśmy do Vama Veche, była pora tuż po letnim sezonie. Część knajpek na plaży na naszych oczach dokonywała demontażu. W innych trwała wyprzedaż pozostałości po wakacyjnym boomie. Wioskę hippie zajmowało kilkanaście namiotów, z czego część stanowił widok zdemolowanych i opuszczonych kikutów letnich sypialni. Przy morskim brzegu wypełnionym pustymi leżakami i zamkniętymi parasolkami wylegiwała się garstka turystów. A przy brzegu trafiliśmy na kilka kamperów i obozowisk. Typowe widoki dla finału wakacyjnego wypoczynku. 

Na uliczce prowadzącej na plażę spotkaliśmy kilka ekscentrycznych postaci. Minęliśmy też kilka stoisk z rękodziełem tuż obok budek z pamiątkami made in China. Trafiliśmy na starszego Rumuna z gitarą, który przyglądał się przechodniom z dość pogardliwym grymasem na twarzy. Potem pojawiło się jeszcze kilku starych „hippisów” i gromadka młodzieży, która usilnie próbowała reaktywować wakacyjny klimat. Dwa stragany oferowały zaplatanie warkoczyków i dekorowanie włosów koralikami.

stuningowany wóz bojowy na plaży

W barach przesiadywali nieliczni imprezowicze zaprawiający się przed wieczorną zabawą na plaży, ale też rodzinki z małymi dziećmi i pogodni emeryci – niekoniecznie spragnieni wyłącznie spokoju. Ceny w restauracjach czy też w maleńkim i ubogim w asortyment lokalnym sklepiku – zdecydowanie zawyżone, a czasem wręcz kosmiczne. Darowaliśmy sobie zatem większe zakupy, widząc jak bardzo zdziera się tutaj z klientów. Baza noclegowa okazała się za to całkiem przyjazna i było z czego wybierać. My postawiliśmy na ciekawą miejscówkę za przystępną cenę – kompleks drewnianych domków objętych nazwą Elga’s Punk Rock Hostel

Samo Vama Veche wzbudziło w nas mieszane uczucia. Z jednej strony – sporo pozytywnych wibracji, z drugiej – skojarzenie z „małym Mielnem” trochę psuło całościowy obraz. Ale gdyby ktoś pytał, czy warto zahaczyć o Vama Veche – bez wahania byśmy powiedzieli, że tak. I to jak najszybciej – póki inwestorzy nie zabudują całej linii brzegowej ogromnymi kompleksami hotelowymi i póki jeszcze krążą w powietrzu drobiny pamięci dawnego klimatu hippisowskiej wioski. 

Jeśli uważasz, że ten tekst może zainteresować Twoich znajomych - dmuchnij nam w żagle i udostępnij go dalej.

2 komentarze

    1. Dziękujemy za lekturę naszych wspominek i komentarz 🙂 My z kolei w samej Shabli zatrzymaliśmy na jedną noc, podążając w kierunku Rumunii. Najbliższych okolic Shabli nie udało nam się poznać, a szkoda – wiele osób wskazywało, że warto. Jeśli zaś chodzi o Vama Veche – jeśli pojawi się na szlaku, to warto tam zajrzeć. Serdecznie pozdrawiamy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *