Pobudka po krótkiej pierwszej albańskiej nocy. Podczas śniadania w hostelu spotykamy poznanego poprzedniego dnia chłopaka z Leeds. Razem z Marokanką mieszkającą we Francji zamierzają wybrać się do Kosova. Yaman po szybkim posiłku udaje się na obchód banków w Tiranie, aby wyjaśnić dziwną sytuację z blokadą swojej karty. Umawiamy się zatem na spotkanie za trzy godziny i ten czas chcemy przeznaczyć na zwiedzanie stolicy.
Snucie się po Tiranie
Jakieś 6 lat temu podczas wakacji w Czarnogórze wybraliśmy się na jednodniową objazdówkę po Albanii, podczas której zobaczyliśmy kawałek Tirany. Chcielibyśmy poznać miasto lepiej, zachować wspomnienia, docenić urok młodej stolicy Albanii. Nic z tego. Dobre nastawienie nie pomaga. Bo tu „rzeczywistość skrzeczy”. Na próżno wypatrywać pięknych miejsc, na nic trud oddalania się od centrum, aby coś godnego uwagi znaleźć.
Na drodze pojawiają się szare, brudne klocki – ślady po komunistycznym umiłowaniu takiej estetyki. Niewiele zieleni. Przy najbardziej reprezentacyjnych miejscach pełne śmietniki, wokół których leżą hałdy kartonów, worków, odpadków. Zapachy nie należą do najprzyjemniejszych.
Zmierzamy w stronę placu Skanderberga, który swą nazwę zawdzięcza narodowemu bohaterowi Albanii, który skutecznie stawił opór Turkom. Przystajemy przy pomniku konnym dzielnego Albańczyka. Przyglądamy się mozaice na fasadzie Narodowego Muzeum Historycznego przedstawiającej mieszkańców Albanii. Potem mijamy meczet Ethem Beya – jeden z najstarszych budynków Tirany. Jeszcze piramida – dawne mauzoleum Envera Hodży i muzeum związane z szaleństwem tego dyktatora – budową bunkrów, które stały się znakiem rozpoznawczym Albanii.
Na zwiedzanie Tirany zarezerwowaliśmy zbyt wiele czasu, zatem idziemy na kawę, potem na kolejną kawę i jeszcze jedną.
Kiedy wracamy do hostelu po plecaki, czeka już na nas Yaman, któremu nie udało się niczego wyjaśnić w tirańskich bankach. Odesłano go do Kosova. Strzelamy więc wspólną fotkę i żegnamy się umawiając na spotkanie za parę dni w Ksamilu.
Jak przeżyć w Tiranie?
Odbieramy plecaki z przechowalni i idziemy w kierunku dworca autobusowego. Z tematem stopowania po poprzednim dniu dajemy sobie na razie spokój.
Zatrzymujemy się w tanim barze na szaszłykach i fancie i siedząc przy stoliku na zewnątrz przyglądamy się ze zdziwieniem ruchowi ulicznemu w Tiranie. Trudno dostrzec tu jakiekolwiek reguły – znaki drogowe nie absorbują uwagi kierowców, sygnalizacja świetlna chyba bardziej do ozdoby niż praktycznego zastosowania.
Ścieżkami dla pieszych jeżdżą rozpędzone motocykle. Piesi, żeby przejść w miejscach do tego wyznaczonych, nieustannie ryzykują kolizją z autami, które są tu najważniejsze (zresztą na drogach zauważamy panującą zasadę – im lepszy samochód, tym więcej mu wolno). Bierzemy błyskawiczną lekcję z poruszania się po Tiranie. Wchodzisz, idziesz pewnym krokiem i starasz się przeżyć💪.
W drodze na dworzec autobusowy mijamy mnóstwo ludzi żebrzących na ulicach i bezpańskich psów. Te są strasznie leniwe i bierne. Leżą na chodnikach albo powoli jak zahipnotyzowane włóczą się bez celu.
W oku cyklonu
Kiedy docieramy do celu – znajdujemy się w centrum cyklonu. Wrzaski naganiaczy, którzy atakują każdego wchodzącego za ogrodzenie dworca z busami. Jesteśmy niemal wydzierani sobie z rąk przez stojących przy wejściu mężczyzn. Dopiero stanowcze „No! Thank you!” i ich olanie skutkuje daniem nam spokoju.
Przy jednym z autobusów kierowca instruuje nas, byśmy poszli do biura, gdzie sprzedaje się bilety. Kierujemy kroki we wskazane miejsce – biuro znajduje się nad knajpką. Dowiadujemy się, że kolejny autobus do Sarandy odjeżdża o 21, a przejazd trwa ponad 5 godzin. Nie chcemy znowu znaleźć się na miejscu po 2 w nocy więc decydujemy, że pojedziemy następnego dnia w południe, a co się z tym wiąże – znów musimy szukać noclegu w Tiranie.
W knajpie zamawiamy piwo i znajdujemy fajny hostel stosunkowo niedaleko. Droga prowadzi przez część z typowymi blokowiskami utrzymanymi w socrealistycznej estetyce. Cały czas uważnie patrzymy pod nogi. Po jednym dniu w Tiranie wiemy, że cechą charakterystyczną tego miejsca są liczne pootwierane i niezabezpieczone studzienki i rozmaite dziury, czasem naprawdę sporych rozmiarów i głębokości. Takich pułapek jest całe mnóstwo.
Docieramy do hostelu znajdującego się w wysokim biurowcu. Spoglądamy na miasto z balkonu pełnego roślin. Słyszymy dźwięki odbywającego się gdzieś w mieście eventu z fuzją muzyki bałkańskiej i gównianego popu. Mamy nadzieję, że kolejny skrawek Albanii, który zamierzamy poznać, zmieni nasze dotychczasowe odczucia. Tirana niestety po raz drugi nie obroniła się w naszych oczach.
Wpis jest relacją z autostopowego wyjazdu na Bałkany i do kilku sąsiadujących z nimi krajów.