Serbowie – ludzie z sercem na dłoni

Jakieś 30 sekund po wyjściu z namiotu wita nas starsza kobieta. Przychodzi z miską pełną śliwek, by nas poczęstować. Owsianka wzbogacona śliwkami szybko stawia na nogi. Zmierzając w stronę postjugosłowiańskiego hotelu, gdzie zamierzamy podpiąć się pod wi-fi i zdecydować, co robimy dalej, z daleka dostrzega nas „nasza opiekunka”. Od razu komunikuje, że mamy niecałą godzinę do autobusu, który zawiezie nas do Kremnej. Wszystko dokładnie sprawdziła 😉. Cóż więc robić? Pozwalamy się ugościć nowej znajomej, której sprawia to wyraźną radość.

serbia mokra gora

Nepryskane śliwki, cukier w kostkach i rakia na śniadanie

Pani sprzedająca grube wełniane swetry i kamizelki (handmade 100%) przygotowuje dla nas krzesełka pod parasolem (słońce atakuje bezlitośnie) i częstuje wszystkim, co posiada. Otrzymujemy kolejną porcję śliwek z jej ogrodu (oczywiście z podkreśleniem: „nepryskane”), a potem jest już tylko ciekawiej. Pach! – pierwszy strzał rakii własnej produkcji (przypominamy, że wstaliśmy ok. godzinę wcześniej). Nie trzeba długo czekać na propozycję kieliszka „na drugą nogę”. Nietaktem byłoby odmówić 😉. Po niezwykle oleistej i rozgrzewającej śliwowicy przyszedł czas na cukier (?). Dostajemy po kostce do ręki i wytyczne, że to do zjedzenia. Cały czas zastanawiamy się nad tą „tradycją” – jeśli wiecie, o co mogło chodzić, dajcie proszę znać.

serbia mokra gora kremna

Kiedy przyjeżdża autobus, „opiekunka” pakuje nas do środka, dając kierowcy dokładną instrukcję, gdzie ma nas wysadzić. Na rozdrożu, przy knajpce, której patronuje wypchany dzik, wysiadamy i po krótkim rekonesansie okolicy podejmujemy decyzję, by próbować łapać stopa do Drvengradu – miasteczka, które jako miłośnicy filmów Kusturicy, bardzo chcieliśmy zobaczyć.

Łapiemy stopa do Drvengradu

Na drodze pojawia się jednak najpierw chłopak, który wystawia kciuka, próbując złapać transport, a potem parka z Czech, która również stopuje. Po krótkiej rozmowie okazuje się, że obrali kierunek odwrotny do naszego. Przechodzimy kilkaset metrów i znajdujemy małą stację benzynową, która jest zbawienna – nasze zapasy wody są na wykończeniu. Szybka akcja z przygotowaniem napisu na kartonie: „Drvengrad” i kciuk w górę. Ruch na drodze niewielki i większość kierowców wskazuje, że jest tutejsza, jednak optymistyczne nastawienie to zawsze podstawa sukcesu.

mokra gora serbowie

Po niecałych 30 minutach zatrzymuje się samochód na austriackiej rejestracji. Wysiada z niego Ivan – Serb mieszkający od kilku lat w ojczyźnie Mozarta. Pomaga nam zapakować nasze plecaki do bagażnika, a w samochodzie wita nas jego żona – przesympatyczna Ivanka.

W królestwie Kusturicy

Droga do Drvengradu płynie na wzajemnym poznawaniu się i czerpaniu wiedzy o Serbii od jej mieszkańców. Po dotarciu do celu, zostawiamy plecaki w aucie i wspólnie z Ivanką i Ivanem idziemy zwiedzać drewniane domki położone w bajecznej okolicy. Ale i samo „drewniane miasto” (inna nazwa to Kustendorf – od połączenia przezwiska reżysera „Kusta” i określenia wsi: „dorf”) przenosi do innego świata. Ten jest wytworem fantazji Emira Kusturicy. Ledwie przekraczamy bramę powstałego w 2000 roku na potrzeby filmu Życie jest cudem miasteczka, od razu myślimy o naszych przyjaciołach z Poznania – (Sołackie Zoo) ogromnych fanach Kusturicy, a zwłaszcza filmu Czarny kot, biały kot.

drvengrad-novak-djokovic-street

W Drvengradzie powolny spacer uliczkami nazwanymi przez reżysera na cześć osób, które go inspirowały, pozwala na chwilową ucieczkę od pośpiechu, nowoczesnej technologii, globalizacji, po prostu od XXI wieku. Jest tam drewniana cerkiew św. Sawy, na uliczkach stoją stare samochody (największą popularnością cieszy się Czarna Wołga, o której miejskie legendy krążące w Polsce opowiedzieliśmy Ivance i Ivanowi). Znaleźć też można pamiątki z innych filmów twórcy. W knajpce na terenie osady Kusturicy można się posilić i wypić soki owocowe sygnowane nazwiskiem reżysera (więcej o wizycie w Drvengradzie). Tam zresztą uwieńczamy zwiedzanie drewnianego miasteczka. Kiedy przychodzi do uregulowania rachunku Ivanka i Ivan kategorycznie zabraniają nam płacić, podkreślając, że jesteśmy gośćmi w ich ojczyźnie.

Rozstania i powitania z gościnnymi Serbami

Następnie zawożą nas na stację, gdzie jeździ Szargańska Ósemka – wąskotorowa kolejka ze stylowymi wagonikami. Szybka pożegnalna fotka z nowymi znajomymi i ruszamy na stację. Nie mija jednak pięć minut, a słyszymy trąbienie. Obracamy się i widzimy machającą w naszym kierunku Ivankę. Biegniemy w kierunku samochodu. Okazuje się, że zmienili swoje plany, aby nas podrzucić do Bośni i Hercegowiny. Niesamowici ludzie!

serbowie i my

Dalsza droga pozwala nam jeszcze lepiej się poznać. Okazuje się, że Ivanka jest nauczycielką i wicedyrektorką szkoły technicznej w Belgradzie. To już trzeci nauczyciel, którego bliżej poznajemy podczas wędrówki po Bałkanach. Podczas przekraczania granicy okazuje się, że samochód nie ma ważnej zielonej karty – przecież nasi znajomi nie planowali wyjazdu z Serbii…. I znów to nieistotne – Ivan opłaca przejazd i jedziemy dalej.

Dojeżdżamy do Visegradu – miasta rozsławionego za sprawą laureata literackiej Nagrody Nobla – Ivo Andrica. To tutaj na przestrzeni kilkuset lat rozgrywa się akcja powieści Most na Drinie. My wpadliśmy na pomysł napisania „Drina na moście” – czytalibyście? 😂

W powieściowym Visegradzie

I właśnie od wizyty na XVI-wiecznym moście Mehmeta Paszy Sokolovica rozpoczynamy poznawanie Visegradu. Sam most, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO, jak i widok z niego są urzekające. Potem wraz z Ivanką i Ivanem podążamy w kierunku Andrićgradu – kamiennego miasta powstałego z inicjatywy Emira Kusturicy z pomocą funduszy Republiki Serbskiej. Odwiedzamy replikę cerkwi Vysoki Decani, oglądamy pomniki. Następnie idziemy do kafejki na ciasto czekoladowe i kawę. Tam łapiemy wi-fi i szukamy noclegu. Znajdujemy najtańszy hostel w mieście z tak zachęcającymi recenzjami, że decyzja zapada błyskawicznie: „Musimy poznać gospodarzy tej miejscówki!”.

visegrad bośnia i hercegowina

Oczywiście Ivanka i Ivan służą dalej pomocą. Mimo że hostel zlokalizowany jest po drugiej stronie rzeki, dojazd z remontowanymi ulicami jest utrudniony, błądzimy – ale dobry humor nikogo nie opuszcza i trafiamy na miejsce. Recenzje nie były ani trochę przesadzone. Gdy zbliżamy się do celu, na drogę wychodzą gospodarze – starsi państwo, traktujący każdego gościa jak członka rodziny. Od razu na werandzie pojawiają się szklaneczki z wodą i słoik z miodem – tradycyjne bałkańskie powitanie gości. Po krótkiej pogawędce musimy pożegnać się z naszymi nowymi znajomymi. Wymieniamy się kontaktami – kto wie, może jeszcze gdzieś kiedyś skrzyżują się nasze drogi?

Krótko załatwione sprawy organizacyjne i czas na poznanie nowych ludzi. W hostelu zatrzymały się dwie dziewczyny z Turcji. Jedna z nich to mistrzyni kraju w szachach, która mieszka we Francji i tam się doktoryzuje. Druga studiuje matematykę. Obie są niezwykle kontaktowe, więc nocne rozmowy trwają długo. Co pewien czas pojawia się zabawny gospodarz, przynosząc nam kawę i porozumiewając się przy pomocy google translatora w telefonie. By podjąć decyzję, czy zostać w Sobe V&P Blagojević dłużej, nie musieliśmy się zastanawiać. Polecamy – gdybyście byli w pobliżu. Niech nie zrazi was okolica pustych budynków z powybijanymi szybami. Miasteczko jest bardzo przyjazne, a z obiektu jest wszędzie blisko.

 

Wpis jest relacją z autostopowego wyjazdu na Bałkany i do kilku sąsiadujących z nimi krajów. 

Jeśli uważasz, że ten tekst może zainteresować Twoich znajomych - dmuchnij nam w żagle i udostępnij go dalej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *