Czas rozstać się z miasteczkiem Bałczik. Miał to być zaledwie przystanek przed dalszą drogą, a zabawiliśmy tu zdecydowanie dłużej niż planowaliśmy.
Przy śniadaniu ucinamy pogawędkę z gospodynią, która podpowiada, że optymalnym rozwiązaniem, by zbliżyć się do Rumunii, jest skierowanie się autobusem do miejscowości Shabla położonej na północno-wschodnim skrawku Bułgarii. A zatem postanawiamy skorzystać z sugestii, tym bardziej że samochodów na drogach tu jak na lekarstwo.
Polski akcent na dworcu w Bałczik
Mąż właścicielki podrzuca nas na dworzec autobusowy. Tam ledwie zrzucamy plecaki, podchodzi do nas starsza kobieta i zagaja po polsku. Nieopodal na ławeczce siedzi jej mąż, milczący i nieco wycofany. Para emerytów od wielu lat spędza w Bułgarii kilka miesięcy – już po sezonie turystycznym szukają tu spokoju na łonie natury. Kobieta na widok naszych plecaków oddaje się sentymentalnej podróży w czasie i wspomina, jak to było przed laty, gdy z mężem przemierzali różne szlaki i biwakowali w odludnych, dzikich miejscach. Nie obywa się bez porównań, jak wyglądała turystyka kiedyś i obecnie.
Po zajęciu miejsc w autobusie, wreszcie odzywa się mąż naszej nowej znajomej. To bardzo podejrzliwy starszy pan, który raczy nas opowieściami o rozmaitych teoriach spiskowych. Ostrzega przed utajonymi systemami sterującymi historią świata i naszym życiem. Wkrótce okaże się, że to delikatna zaprawa przed kolejnymi wykładami na temat spisków wszech czasów.
Polacy wysiadają wcześniej (mężczyzna na pożegnanie zachęca do zaznajomienia się z lekturami prezentującymi teorie spiskowe), my wyskakujemy po półgodzinnej jeździe. Miasteczko nie należy chyba do obleganych turystycznych miejscówek. Wokół cicho i pusto.
Pirat na urlopie melduje nas w Shabli
Zmierzamy w stronę jednego z niewielu hosteli, którym zarządza dość ekscentryczny gość w średnim wieku. Z okrągłymi, złotymi kolczykami w uszach, w nonszalanckim stroju kojarzy nam się trochę z piratem na urlopie. Przyjmuje nas w knajpce zlokalizowanej pod hostelem. Spoczywa w pozycji półleżącej na ławeczce, wokół stosy poduszek, na ścianie kalendarze sprzed lat z Playboya, a tuż obok nich obrazki najróżniejszych świętych. Facet leniwie załatwia formalności. Potem niczym sułtan wskazuje czatującej w pobliżu kobiecie, by nas zaprowadziła do pokoju „w wersji ekonomicznej”. Ta posłusznie wykonuje polecenie, nie zamieniając z nami ani słowa. Facet chyba ma posłuch i z kanapy steruje całym biznesem.
Shabla – czyli cicho wszędzie, głucho wszędzie…
Zostawiamy bagaże. Decydujemy się najpierw na wypróbowanie możliwości kuchni przy hostelu, a potem na poznanie miasteczka znanego z tego, że przed sześcioma laty doznało silnego trzęsienia ziemi. Usilnie staramy się znaleźć coś interesującego w Shabli, ale dobre chęci nie starczają.
Miasteczko ma do zaoferowania kolorową fontannę, senną atmosferę i przeskakujące co jakiś czas pod nogami… żaby.
W drodze powrotnej spotykamy parę Polaków, którzy właśnie przyjechali z Rumunii. Zatrzymali się w Shabli, by kolejnego dnia podążać dalej przez Bułgarię. Wymieniamy się wrażeniami z obu krajów, rekomendujemy miejsca warte uwagi. Polacy burzą stereotypy zasłyszane od Bułgarów i zachwalają serdeczność, jakiej zaznali ze strony Rumunów.
Mamy nadzieję, że jutro uda nam się skonfrontować te informacje z rzeczywistością i przekroczyć granicę, podążając w kierunku hippisowskiej ✌️Vama Veche✌️.